Wednesday 24 April 2013

Mroczne wieki?


Wyobrażenia  przeciętnego Europejczyka o Grecji klasycznej,  w szczególności zaś o ówczesnych Atenach, skażone są optyką narzucaną przez ideały świata XX- wiecznych demokracji liberalnych. Systemy te i rozpostarta wokół nich ideologia sięgają swymi mackami do starożytności, poszukując swej historycznej tożsamości. Poszukiwanie to ma za zadanie  w sposób widomy odciąć się od rzekomej religijnej opresyjności i fanatyzmu cywilizacji średniowiecza, przeciwstawiając jej epokę triumfu rozumu i wolności - pochopnie przypisywanych starożytności.


Greckie polis było, wbrew temu, co się najczęściej o nim mówi, wspólnotą w największym stopniu przesiąkniętą  religijnością i irracjonalizmem. Właściwie poleis nie były związkiem samych ludzi, a sakralną wspólnotą mieszkańców związanych szczególną umową i gwarancją opieki z  lokalnymi bóstwami. Jakiekolwiek wystąpienie przeciwko owej uświęconej tradycją umowie było wykroczeniem godzącym w podstawy  rozwoju całej społeczności.  Starożytność w żadnym wypadku  nie znała współczesnego rozdziału na to, co świeckie i boskie. Podział ów, jakby to paradoksalnie nie zabrzmiało,  przyniosło dopiero chrześcijaństwo- choć i ono szybko o tym zapomniało.



Sekcje zwłok.

Odrzucenie pokładów narosłych przez stulecia mitów dotyczących średniowiecza każe w sposób radykalny zrewidować pogląd, jakoby chrześcijaństwo zaprzepaściło doskonale rozwijającą się w starożytności naukę anatomii.
Tabu o charakterze religijnym przeszło tysiąc lat blokowało możliwości przeprowadzania sekcji zwłok zarówno wśród Greków, jak i Rzymian. Właściwie w całej historii antyku śródziemnomorskiego jedynie Herofilos z Chalcedonu przeprowadzał regularne sekcje zwłok.  Należy dodać,  że czynił to dopiero na przełomie IV i III wieku p.n.e. Niestety źródła wskazują, że miłość do nauki nakazała mu nadto zgłębiać tajniki wiwisekcji na zupełnie żywych już obiektach- ówczesnych kryminalistach. Zarówno przed nim, a zatem w Grecji klasycznej, jak i po nim dokonywanie sekcji było surowo wzbronione jako najcięższe przestępstwo religijne. Rozwój anatomii musiał zadowalać się badaniem zwłok zwierząt aż do XIII wieku, a zatem do czasów tonących w mrokach średniowiecza. Ciało zmarłego miało w przekonaniu Greków charakter sakralny i naruszenie jego integralności mogło wywołać gniew bogów; samo dotykanie zwłok przynosiło największą zmazę , a traktowanie ich narzędziem ostrym musiało bez wątpienia zaprzepaścić szansę denata na funkcjonowanie w zaświatach. Dopiero zatem chrześcijaństwo zrewolucjonizowało podejście do problemu autopsji. Przez całe średniowiecze nie pojawił się żaden autorytatywny  zakaz (natury ogólnej) uprawiania tego procederu. Co więcej, papież Innocenty III gorliwie wprost zachęcał, aby badać w ten sposób ciała osób zmarłych w niewyjaśnionych okolicznościach. XIII wiek był przeto okresem rozwoju tego- zaniedbywanego w starożytności- działu medycyny. 


Palenie książek, trucie ich autorów.

Ateny, w zasadzie niesłusznie, jawią się nam jako kolebka wolnomyślicielstwa i suwerennego intelektualnego wyboru jednostki.
Pierwszy w historii przypadek wrzucenia w ogień książki  z powodów religijnych, wrzucenia- dodajmy- z rozkazu władzy, odnajdujemy w złotej epoce demokracji ateńskiej. Wówczas to,  w 411 r. p.n.e., słynny Protagoras za publiczne głoszenie o tym, iż o bogach nie może powiedzieć ani czy istnieją, ani czy nie istnieją został skazany na wygnanie, a pisma jego oficjalnie wydane na spalenie. Każdy, kto takowe posiadał winien je  wówczas oddać, aby zadość uczynić publicznej i ponurej ceremonii.   Prześladowań z powodów religijnych i światopoglądowych doznało zresztą wielu wybitnych Ateńczyków; wymieńmy tylko tych najbardziej znanych: Anaksagorasa, Sokratesa i Eurypidesa.  Jak pokazał Sokrates, Grecy woleli wykorzystać wolność słowa do skłonienia wielkiego mędrca do wypicia cykuty, aniżeli usłuchać jego zbawiennych rad.  Niestety, wiele z nich uznano wówczas  za przejaw niewiary filozofa w państwowych bogów, a na to żaden wolny Ateńczyk pozwolić sobie nie mógł (szczególnie niechętnie przyjmowano kwestionowanie zasad demokracji). 



Zamach Kylona. 

W VII wieku p.n.e. doszło w Atenach do oligarchicznego zamachu stanu zorganizowanego przez wpływowego arystokratę, niejakiego Kylona. Zamach, jak zamach- było ich wówczas wiele. Ten jednak zapisał się w świadomości Greków wstrząsającą zbrodnią, na zawsze kładącą się cieniem na ich wyobrażeniach  o  własnej państwowości. Zepchnięci na Akropol buntownicy, opuszczeni w międzyczasie przez samego prowodyra, weszli w pertraktacje z resztą Ateńczyków. Stanęło na tym, iż dawnym zwyczajem mogą liczyć na azyl sakralnego miejsca, jakim było owo wzgórze. Niestety, wojownicy  z ateńskiego rodu Alkmeonidów naruszyli  świętą tradycję, dokonując bezprzykładnej  rzezi na przebywających tam buntownikach. Pamięć o straszliwej zbrodni przetrwała wiele stuleci. Niejednokrotnie bowiem jeszcze przyszło zapłacić potomkom owego splamionego religijną zmazą rodu za błędy swych przodków.  Już pod koniec VII wieku powołano specjalny trybunał do osądzenia wykroczenia. Oprócz wygnania wszechpotężnego rodu,  zarządzono nadto ekshumację ciał wszystkich jego nieżyjących członków i wyrzucenie ich poza granice Attyki.  Doskonale owe wydarzenia obrazują przemożny wpływ, jaki lęk przed religijną zmazą- miasma- wywierał na najważniejsze decyzje polityczne w ówczesnych Atenach.


Omijaj Ateny, wiedźmo !

Mało kto dziś wie, że  w  IV wieku p.n.e.  doszło w Atenach do prawdziwie zbiorowej psychozy, która zapisała się  pierwszym w historii Europy masowym polowaniem na czarownice. Osobliwością ówczesnego prawa, na poły jeszcze rodowego, była odpowiedzialność zbiorowa. Przewidziana za uprawianie czarów kara śmierci dotykała całą rodzinę oskarżonej osoby. Dość powiedzieć, że kobieta imieniem Theoris, mieszkanka Lemnos, została  publicznie  spalona za nekromancję z donosu sławnego Demostenesa. Sposób wykonania kary- upatrujący w ogniu jedynej siły zdolnej oczyścić  miasto z nałożonej przez czarownicę zmazy- zawdzięczała późniejsza Europa właśnie Grekom. 


Siecz na rozkaz Aresa

Jak już wykazaliśmy, dość prymitywna religijność oraz towarzyszący jej powszechny lęk przed czynem zdolnym ściągnąć karzący gniew bogów przenikały każdy element życia ówczesnego Greka. Jednym z najbardziej obciążonych nimi sfer była szeroko pojęta wojskowość. Żadna wręcz armia nie mogła wyruszyć do boju bez zasięgnięcia opinii wieszczki bądź wróżbity. Jak bardzo baczono na głos przemawiających przez nie bogów, pokazuje przykład Sparty, która oficjalnie odpowiedziała posłom Aten, alarmującym o zbliżającej się do wybrzeży ogromnej armii Dariusza, że wojska jej nie mogą wyruszyć przed pełnią księżyca. Niepomyślna odpowiedź bogów paraliżowała zatem wielkie kampanie wojskowe, opóźniane do chwili otrzymania pozytywnych od nich znaków. Dotarcie na pole bitwy nie rozwiązywało problemu, bowiem wyruszenie do ataku bez dopełnienia formalnych obrzędów były w oczach Greków samobójstwem. I tak pod Platejami niezłomni Spartiaci przez długi czas nieruchomo, z bronią u nogi, znosili ostrzał łuczników wroga, cierpliwie czekając na to aż bogowie dadzą swój znak. Bogowie nie tylko przemawiali, ale i czynnie wspomagali walczące strony. Historycy ówcześni przekazali nam barwne opisy zupełnie historycznych bitew, w których to widziano chociażby półboskiego Tezeusza gromiącego Persów pod Maratonem.


Zachowanie wobec pokonanego wroga także regulowały prawa i wyobrażenia religijne. W dawniejszych czasach, jeszcze w epoce archaicznej jeńców brano tylko po to, aby złożyć po chwili w krwawej ofierze bogu, któremu przypisywano zwycięstwo. Później było niewiele lepiej. Masakry jeńców na polach bitew, wyrżnięcie całego miasta albo zaprzedanie dzieci i kobiet w niewolę było powszechnym elementem rzemiosła wojennego. Obliczono, że w ok. 35% przypadków zdobyte miasta były świadkiem powszechnej rzeźni bądź zaprzedania mieszkańców w niewolę. Dalece kontrastuje to z obyczajem  średniowiecza, w którym to w zasadzie wojna była sportem szlachty; ta zaś wolała wziąć pokonanego w niewolę, aby otrzymać zań okup, aniżeli dokonywać bezsensownej i nieopłacalnej masakry. Oczywiście zdarzały się i wówczas krwawe łaźnie, ale w dużo  mniejszym stopniu. 
Zdobyczne zbroje, broń i skarby nie mogły służyć zwycięzcy, gdyż były budulcem (ułożone w stosie)  tzw. tropaion- trofea poświęconego bogu.   W czasach klasycznych bogowie musieli się zadowalać już tylko częścią łupów- dziesięciną.



Pięta Achillesa

Szokująca do dziś niektórych praktyka przechowywania, a także pielgrzymowania do cudownych relikwii chrześcijańskich świętych jest jedynie kontynuacją starszej praktyki greckiej, w której to roiło się od cudownych fragmentów ciał mitycznych bohaterów. Każdy zatem mógł przy okazji obchodów wielkich świąt zwrócić swe oczy w przebłagalnym spojrzeniu na specjalnie spreparowaną i przechowywaną część ciała mitycznego herosa.


(Dys)pozycja  kobiety.

W największym skrócie: pozycja kobiety odzwierciedlała najgorsze tendencje społeczeństw patriarchalnych. Można ją porównać z sytuacją niewiasty w kraju kręgu muzułmańskiego, w którym szariat rozciąga się na stosunki świeckie. Nie mogła ona zatem spacerować po mieście bez towarzystwa mężczyzny ze swego rodu bądź męża, zmuszona była do przebywania w oddzielnym skrzydle domostwa, w tzw. gineceum, gdzie zalecano jej tkanie i wyszywanie tkanin. Małżeństwo było z zasady beznamiętnym kontraktem wymiany między ojcem, a przyszłym mężem; kobiety nawet nie pytano o zdanie w owej  sprawie.  Nie mogła uczestniczyć w spotkaniach z zapraszanymi do domu gośćmi. Rzadko rozmawiała z mężem, który spędzał czas na sympozjonach w towarzystwie uroczych heter. Żona była w zasadzie przeznaczona do płodzenia dzieci, a zatem pełniła rolę gwarancji zachowania kultów rodzinnych.

Tuesday 23 April 2013

Wikingowie odkrywają... wikingów dla Ameryki



O ile rogaty hełm jest czystym produktem popkultury, to drugie z kolei nasuwające się skojarzenie ze światem wikingów- długie łodzie- jest jak najbardziej prawidłowe. Synowie Północy- podobnie jak niegdyś Grecy - byli  (niejako konieczności) znakomitymi żeglarzami, a zarazem i mistrzami w dziedzinie  szkutnictwa. Łódź towarzyszyła Normanowi od narodzin do metafizycznej podróży pośmiertnej. Jej czerwone żagle mroziły krew w  żyłach bezbronnych  mieszkańców  od bogatego Konstantynopola do wybrzeża dzisiejszej Kanady. Znakomite wykorzystanie naturalnych właściwości drewna, którego struktury nie naruszała piła dawało wyśmienite  wprost rezultaty.  Pewien niemal współczesny nam  człowiek zapragnął na własnej skórze przekonać się o klasie wikińskiej łodzi.


Magnus Andersen  postanowił w roku 1893 pokonać odległość dzielącą wybrzeża Norwegii od Stanów Zjednoczonych na współczesnej, zrekonstruowanej jednostce . Za wzór posłużył mu doskonale zachowany egzemplarz, odkryty ponad dekadę wcześniej w Gokstad. 











Idea budowy łodzi narodziła się w niezwykle interesujących warunkach. Podrażniona po raz kolejny duma Skandynawów, którzy dowiedzieli się o replice jednego ze statków Kolumba wystawianej w Chicago na czterechsetną rocznicę odkrycia Ameryki (1492-1893), zmobilizowała ich do pracy wokół koncepcji efektownego uzmysłowienia światu o wkładzie nieustraszonych wikingów w odkrywaniu nowego lądu. Nasi bohaterowie doskonale wiedzieli, że często bałamutne przekazy sag i ubogie w znaleziska stanowiska archeologicznie nie mają szans na przebicie się do powszechnej świadomości. 


W przedsięwzięcie zaangażował się bez mała cały naród, nie skąpiący datków na kosztowną budowę. Najlepsi konstruktorzy i rzemieślnicy kraju stanęli wobec trudności pozyskania odpowiednich materiałów. O ile znakomici  ich przodkowie nie mieli większych problemów w znalezieniu przeszło dwudziestometrowego dębu przeznaczonego na kil, to nasi konstruktorzy musieli go paradoksalnie sprowadzić  z... Kanady. Mimo tych problemów prowadzone w ekspresowym tempie prace uwieńczono już zimą 1893. Łódź ochrzczona wówczas mianem "Wikinga"  miała 24 metry długości,  przeszło 5 metrów szerokości, wraz z masztem pięła się na wysokość 15 metrów; całkowity koszt budowy wyniósł 12 tys. koron. 




Wielki  eksperyment, mający udowodnić światu możliwość dopłynięcia przez Leifa Erikssona do wybrzeży Ameryki  niemal tysiąc lat wcześniej, rozpoczął się 30 kwietnia 1893 r. Aby utrudnić przedsięwzięcie, postanowiono nie zatrzymywać się na kolejnych wyspach Oceanu Atlantyckiego- jak czynili wikińscy żeglarze.  Już w trakcie próby możliwości łodzi przeszły najśmielsze oczekiwania. Na próżno cztery nowoczesne żaglowce usiłowały dotrzymać kroku łodzi kapitana Andersena- osiągającej  prędkość dochodzącą do 11 węzłów .  Jednostka zachowywała się znakomicie na wzburzonej wodzie, a kapitan wielokrotnie podkreślał zaskakującą łatwość w sterowaniu. Żadna z burzy, które szalały na Atlantyku nie zrobiła wrażenia na konstrukcji.  Kadłub łodzi pracował perfekcyjnie unosząc się o kilkanaście centymetrów, co zmniejszało tarcie i pomagało uzyskiwać większą prędkość. Elastyczna konstrukcja, pozwalająca na  bezpieczne odkształcanie szkieletu o kilkanaście centymetrów znakomicie wznosiła niebezpieczeństwo potężnych fal. Ląd ujrzano już po rekordowych  27 dniach. 






Nasi bohaterowie zawijają do Chicago.







Po przybiciu do brzegu Nowego Jorku został ostatni etap- dopłynięcia kanałami rzecznymi na wystawę w Chicago poświęconą Kolumbowi i jego odkryciu.  Po raz kolejny ujawniła się wyższość konstrukcji wikingów, która przy płytkim zanurzeniu bez większych problemów przedzierała się tam gdzie współczesne łodzie nie miały by szans. Wreszcie przybito do miejsca uroczystości. "Wiking" stał się największą atrakcją obchodów,  kradnąc show genueńczykowi. Prasa całego świata zajęła się resztą. Niemal każdy  mógł przeczytać o pierwszych niezłomnych odkrywcach i ich niemniej dzielnych potomkach pragnących przypomnieć światu bohaterstwo swojej nacji. Sławna łódź pozostała w Chicago jako dar dla tamtejszego muzeum, w którym można ją oglądać do dziś.










Sunday 31 March 2013

Zaskakujące rysy średniowiecznej pobożności


   Ogromnym uproszczeniem byłoby  rozciągać wyidealizowany obraz gorliwych, zdyscyplinowanych i posłusznych wiernych na całe społeczeństwo średniowieczne. Przekonanie o  wszechogarniającej, wszechpotężnej władzy Kościoła w kształtowania świadomości ludu jest co najmniej naiwne. Źródła nie pozostawiają suchej nitki na tym stereotypowym wyobrażeniu  ówczesnej religijności .  Pomijam tu rozmyślnie wielkie ruchu kontestacyjne, które na sztandarach niosły znieważanie przyjętej i uświęconej tradycją pobożności. Dlatego nie przeczytacie poniżej (skądinąd prawdziwych i szalenie interesujących) wzmianek o husytach ubierających się w ornaty, dzierżących kielichy i inne precjoza w wyszydzającym pochodzie wokół zdobytego klasztoru, odrąbujących głowy cudownych figur.Rzucimy bowiem oko na codzienne, szare zmagania przeciętnego ówczesnego pasterza z jego niesforną trzodą w typowej polskiej parafii przełomu XIV i XV wieku. 

Literatura kaznodziejska i moralizatorska schyłku epoki do znudzenia z rozwodzi się nad lekceważeniem przez gmin obowiązków religijnych, nonszalanckim podejściem do praktyki i pełnej rezerwy (i zdrowego rozsądku ?) postawy wobec podstawowych prawd wiary.  Słowa Konrada z Waldhausen (przypadek czeski, ale charakterystyczny dla epoki) trafnie malują stosunek przeciętnego parafianina do treści religijnych. „ gdy kaznodzieje  mówią wam  o radości niebiańskiej, nic na to nie zważacie, gdy zaś słyszycie o mękach piekielnych, to wam się one zdają bajkami”. Inny kaznodzieja konstatował, że chociaż duża część laików posiada niezłą wiedzę o prawdach wiary, ale za to  w nic nie wierzą. Oczywiście nie należy szczególnie zawierzać naturalnie wyrazistym źródłom, które powstały w celach moralizatorskich.  Jednakże  czeski humanista, piszący w zupełnie odmiennym celu, Bohuslav  Hasistejnsky woła jeszcze głośniej ”nie  mają żadnej wiary; niebo, Bóg to dla nich zmyślona bajka, u nas nawet mały pacholik piekła się nie boi”. Rzecz jasna ktoś kto utożsamiałby wymienione postawy z racjonalnym ateizmem popełniłby wielki błąd anachronizmu. Wypływały one bowiem przeciwnie- z ignorancji, powierzchownej wiary i z prymitywnego życiowego doświadczenia (Bóg nie wysłuchał mnie wiele razy- najpewniej nie istnieje etc.).




   Najbardziej widomym objawem stosunku wiernego do przeżywania wiary jest postawa wobec  miejsc i czasu świętego.  Odkąd siec parafialna pokryła ziemie Polski(XIII-XIV w), kościół stał się budynkiem użyteczności publicznej. Tu odbywały się sądy, sejmiki, narady etc.  Nie trzeba dodawać, że dochodziło w ich trakcie do scen gorszących.  Ale również w czasie odprawiania obrzędów religijnych zachowanie uczestników odbiegało dalece od wzorca. Czymś nagminnym były głośne rozmowy w czasie mszy, przetykane donośnym śmiechem z niewybrednych żartów.  Szczególnie utyskiwano na obyczaje młodzieży (na chleb i  młodzież narzeka się od zawsze). Młodzi chłopcy ku zgorszeniu duchowieństwa zaczepiali młode dziewczęta, rzucając w nie kamieniami.  Te zaś starały się jak mogły przypodobać kawalerom. Czyniły to nieskromnym ubiorem, wymownym spojrzeniem i gestem. 

  Uderza również rozróżnianie poszczególnych części Mszy według ich wagi. O ile w czasie Podniesienia wszyscy milkli, padając na kolana, to głoszenie homilii traktowano jako swoisty przerywnik w sprawowaniu nabożeństwa.  Szepty przechodziły w głośne, wesołe dysputy, a nieruchomy dotąd tłum  zaczynał się przemieszczać. Jeszcze większe zamieszanie towarzyszyło Ofiarowaniu, kiedy to dawnym zwyczajem chłopi ruszali do ołtarza z darami w naturze. Wzdłuż nawy defilowały kury, świnie, kosze wypełnione jajami. Nie mogło to nie zwrócić uwagi satyry protestanckiej. Mikołaj Rej wyśmiewał ten zwyczaj, mówiąc „kury wrzeszczą , świnie krzyczą, na ołtarzu jajca liczą”  Charakterystyczne jest także przydawanie momentowi przeistoczenia charakteru magicznego. Większość wiernych poprzestawała na obserwowaniu konsekracji wierząc, że ten kto ją ujrzy nie umrze danego dnia, zdobędzie na dodatek gwarancję szczęścia na kolejne dni. Stąd też charakterystyczne w średniowiecznych miastach "wpadanie" na kolejne mszy tylko na moment konsekracji hostii dla zagwarantowania sobie powodzenia i szczęścia.

Również zasobność prowadziła do zróżnicowania postaw. Prosta wiejska baba przyzwyczajona przesiadywać całą niedzielę w świątyni żywo kontrastowała z zasobnym rycerzem, kupcem, który nie mógł wysiedzieć nawet pełnej godziny w kościele. Ci ostatni ze szczególną drwiną podchodzili do kazań, wyśmiewając je jako bajki niewykształconego komedianta. W Polsce schyłku średniowiecza spotykamy również tłumne wychodzenie wiernych z kościoła z powodu niestosownej wg nich treści kazania. Jak widać wierni potrafili manifestować swe niezadowolenie nierzadko skuteczniej niż to czynią dzisiaj.


Monday 11 March 2013

Wyjątki z sądów kościelnych

   Kościół późnośredniowieczny zmagał się nie tylko z  pozostającymi w konszachtach z Diabłem,  żydami, heretykami i czarownicami, ale miał także - jak się okazuje -  niemało  problemów  z krnąbrnym i występnym elementem  niższego duchowieństwa. Przyjrzyjmy się zatem kilku fragmentom zachowanych protokołów, rejestrujących  przebieg najbarwniejszych procesów dyscyplinarnych, a niekiedy wręcz kryminalnych polskiego kleru. Sprawy podobne odbywały się przed samym biskupem bądź też przed specjalnie oddelegowanymi przezeń urzędnikami. Ułamek wspomnianych  protokołów ogłosił 100 lat temu drukiem (oczywiście w oryginalnym łacińskim brzmieniu) B. Ulanowski w serii Acta capitulorum nec non iudiciorum ecclesiasticorum selecta, t. I - III, Kraków 1894 – 1918 (niektóre tomy dostępne online). Postanowiłem przetłumaczyć garść ciekawych wyjątków.




W roku 1466 przed konsystorzem biskupim stanął wikary Mateusz rezydent parafii w Magnuszewie.  Ciążyły na nim zarzuty jawnego utrzymywania konkubiny i niegodnego dla stanu kapłańskiego prowadzenia  tawerny i wyszynku piwa. Przewidziano dlań rok odosobnienia w więzieniu biskupim.


O wiele bogatszą kartoteką pochwalić mógł się niejaki Błażej, proboszcz parafii w  Sierpcu. Zgodnie z zeznaniami świadków,  zamieszkiwał  on w swym domu wraz z kilkoma podejrzanymi niewiastami,  z których jedną, imieniem Anna,  uczynił ciężarną. Dowiadujemy się zresztą w toku postępowania, że owocem zakazanego związku okazał się niebawem chłopiec.  Zuchwały kapłan nie  przyjmował wszakże jakichkolwiek napomnień pozostałych księży, stwierdzając, że jest  seniorem i najlepiej wie co czynić. Stąd niczego złego nie widział w ciągłym przesiadywaniu w tawernie, z której  powracał notorycznie  w towarzystwie „podejrzanych kobiet”. Pragnąc wynagrodzić swe wesołe towarzyszki, nie szczędził  nadto parafialnych środków na zbytkowe tuniki, płaszcze, futra i ozdoby rozgrzewające niewieście serca. Tym zaś, którzy skarżyli się na owe defraudacje i grozili powiadomieniem władz on sam z kolei  gniewnie groził spaleniem (na stosie). 


   Kolejnym interesującym przypadkiem jest  proces Mateusza, plebana w „Cobyelicze”. Zachowaniem swym zgorszył on wielu parafian, którzy wkrótce nader chętnie podzielili się z archidiakonem opowieściami o barwnym życiu ich pasterza. Sprowadzał  on do swego domu żonę jednego z parafian, niejakiego Piotra Kurka, miejscowego kmiecia.  Miał z nią zresztą - jak się można domyślić- niedozwolone stosunki seksualne. Był nadto stałym bywalcem tawerny, spędzając  w niej mnóstwo czasu przepijał do okolicznych chłopów i przegrywał majątek, grając z nimi  w kości. Nawykł również wszczynać tam kłótnie, a kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja nader aktywnie podsycać  spory powstałe między podchmielonymi gośćmi.  Kondycję niemal już zbrodniczą przedstawiał  Piotr, wikariusz w parafii "Czyżewo" (?).  Z akt sprawy toczonej przeciw niemu  w 1477  r. dowiadujemy się, że około czwartej rano wtargnął do domu właściciela tawerny, dodajmy będąc uzbrojonym  w miecz i kij. Wnet począł rozgłaszać przeciwko żonie owego  karczmarza  słowa powszechnie uznane za  „haniebne i ohydne”. Wnet doszło do szarpaniny, w której  ów ostatni otrzymał trzy ciosy mieczem. Nieszczęśliwe jeden z nich,  który dosięgnął głowy, był ciosem śmiertelnym. Jakby tego było mało, Piotr wespół z dwoma  wesołymi szlachcicami wyważył drzwi tawerny, dostając się  tym samym do piwnicy, z której wyniósł beczkę wina, opróżniając ją tej samej nocy w swym domu. 

Andrzej proboszcz z "Ligowo" tłumaczył się zaś przed sądem z masowej produkcji piwa, grania w bierki i kości na pieniądze. Zarzucano mu także spowiadanie  (sic!) w karczmie. Zapytany dlaczego w niej przesiaduje, odparł - po dłuższym zastanowieniu-  że odwiedza jedynie pracującą tam  matkę  .


Inny proboszcz Jan Wystuk został oskarżony o udzielanie wyklętej przez Kościół lichwy, a także utrzymywanie niegodnej kobiety.

Jakub proboszcz w Blichowie przysporzył szczególnie wielu trosk swym zwierzchnikom. Ostentacyjnie zaniedbywał podstawowe obowiązki  duszpasterskie.  Nie reagował  nadto na gorszące zachowania niektórych parafian, co źle zaważyło na kondycji moralnej jego stadka.  Jeden z parafian, o którym wiadomo było, że utrzymywał kazirodcze stosunki ze swą siostrą, nie spotkał się z żadnym potępieniem ze strony proboszcza. Zaniedbał on również miejscowy kościół do tego stopnia, że psy podkopywał się pod jego ścianami, dostając się do środka. Wzorem wielu swych kolegów jawnie utrzymywał konkubinę, z którą miał kilkoro dzieci. Nader zaś często i gorliwie wizytował tawerny, wszczynając tam bijatyki z kmieciami i ich panami. Pewnego razu uderzył nadto pewnego Józefa. Co gorsza, uczynił to  w kościele, gdy ów przyszedł się wyspowiadać. Rzadko zresztą słuchał spowiedzi w przepisanym miejscu, częściej  czynił to w domu, a nawet w tawernie.


Thursday 7 March 2013

Średniowieczni studenci



Narzekanie wydaje się być nieodłącznym elementem ludzkiej natury. Człowiek narzekał od  zawsze. Co najmniej tak długo jak to robił treścią owych narzekań była jakość chleba i zepsucie młodzieży.  Nieodłącznym towarzyszem tego zjawiska zdaje się być  tęsknota za mitycznym  złotym wiekiem. Sentymentalne  przekonanie, że kiedyś było lepiej, że ów chleb smakował najwspanialej na świecie, a dzisiejsza młodzież jest niczym w porównaniu z tą dawną.  Czyż wspomniany mechanizm wytrzymuje konfrontacje z dorobkiem dociekań historycznych? Czyż jesteśmy gorsi od naszych przodków o tyleż pokoleń, ile nas od nich dzieli? Przekonajmy się o tym zatem, rzucając okiem na kilka wymownych obrazków z życia średniowiecznego studenta.


Nie miejsce tu na omawianie genezy i organizacji średniowiecznego uniwersytetu. Dość powiedzieć, że powstająca  u progu II tysiąclecia instytucja stanowiła ożywczy powiew rozwoju, symbol podnoszenia się z upadku, stanowiła swoistą zapowiedzią renesansu XII wieku.



Uderzającym elementem ówczesnego życia studenckiego były nagminnie wybuchające burdy, całkiem podobne do tych, o których  słyszymy niekiedy  z relacji stadionowych. Ówczesny - o wiele bardziej kosmopolityczny -  charakter uniwersytetu prowokował  gwałtowne rozruchy na tle etnicznym.  Stąd kroniki miejskie pełne są opowieści o regularnych, krwawych starciach studentów czeskich z niemieckimi, Francuzów z Anglikami, Pikardów z Sasami etc. Bezdenna niemal przepaść przebiegał jednocześnie między biednymi i zamożnymi żakami. Ci pierwsi  często zmuszeni byli do pełnienia upokarzającej służby u zamożniejszych kolegów.  Kraków stał  zatem się widownią gorszącego sporu, który w roku 1474 wybuchł między bursą biedoty studiującej filozofię i  położoną nieopodal siedzibą bogaczy. Jak się później okazało ci ostatni czerpali ogromną przyjemność z poniżania „Filozofów”, wyklinając ich od Żydów (taka epoka) i synów Piłata. Dotknięci ową ujmą biedacy postanowili odpłacić swoim kolegom napadając nocą na ich siedzibę. Owocem szturmu były m. in. wyważone drzwi, zdemolowane do szczętu wnętrze i jakiś nieszczęśnik, który napatoczył się wściekłej zgrai  tracąc przy tym zęby. Jak się okazuje wojowniczość naszych ziomków wykraczała poza „mury”  wszechnicy (wówczas  nie było zazwyczaj zlokalizowanego uniwersytetu, a najczęściej wynajmowane tymczasowe salki) szukając niekiedy  zwady z zawodowymi żołnierzami.  Akta miejskie wprost roją się od świadectw tego typu zaburzeń. Najsłynniejsze krakowskie rozruchy studenckie z 1549 r. rozpoczęły się  całkiem typowo. Poszło bowiem o kobietę lekkich obyczajów. Nadpobudliwi - żebrzący - studenci dopuścili się ciężkiej obrazy   Joanny, bo tak miała owa kobieta na imię. W obronie jej stanęli słudzy kanonika Czarnkowskiego będącego świadkiem całego zajścia. Rezultatem nierównej walki był jeden zabity i kilku rannych po stronie studenckiej . W tym przypadku społeczność akademicka okazała zdumiewającą solidarność. Gdy nie wskórali nic u króla, postanowili w ramach protestu tłumnie opuścić Kraków. Zamiar ten szybko zrealizowali rozpierzchając się po  świecie, czyniąc tym samym wielką szkodę interesom miasta. Błahy wydawałoby się spór stał się początkiem ciężkiego kryzysu Akademii Krakowskiej, która cierpiała odtąd na brak studentów wolących zdobywać wiedzę na Zachodzie. Podobne walki towarzyszyły często największym świętom katolickim. Każda procesja Bożego Ciała rodziła zagrożenia odnowienia zadawnionych sporów i pomszczenia wszelkich krzywd. Niezwykle często dochodziło do bijatyk z powodu wkroczenia na teren danej nacji, czy bursy.  Ówczesna stolica Polski nie była zresztą wyjątkiem. 

   Kryminalna mapa europejskiej nauki była niezwykle bogata.  Pewien urzędnik sądu biskupiego w Paryżu XIII wieku uznał za stosowne zauważyć, iż „studenci nocą i dniem  okrutnie ranią niewinnych ludzki, a nawet zabijają, porywają kobiety, napastują dziewice, wreszcie wdzierają się do mieszkań”. Nie była to bynajmniej urzędnicza skłonność do przesady. Doskonale zorganizowani studenci panowali wręcz w wiedeńskim półświatku. Stali za krwawymi napadami i kradzieżami, dokonywali morderstw i wymuszeń. Największą przewagę zyskali jednak w Anglii.  Oxford niejednokrotnie ociekał krwią po starciach żaków z tamtejszymi mieszczanami. Największym tego typu wydarzeniem była rzeź z 1264 roku. Wówczas to studenci pokarali okrutnie mieszczan uniemożliwiających im beztroską zabawę.  Wygnani decyzją króla żacy rychło przyłączyli się do opozycji antykrólewskiej w charakterze zaciężnych  i niebawem mogli już na polu bitwy odpłacić swemu ciemiężcy.  Około stu lat później mieszczanie  zemścili się za nieustanne cierpienia ze strony studentów. Po wielogodzinnych walkach doliczono się 10 trupów  ponad 30 rannych i 15 zburzonych burs.  Młodzi ludzie niezwykle ochoczo angażowali się we wszelkie, na pozór niedotyczące ich,  konflikty społeczne i polityczne. Chętnie stawali po stronie plebsu walczącego z bogatym patrycjatem, opowiadali się również w sporach uniwersalnych stając po jednej ze stron konfliktu toczącego się między dwoma pretendentami do korony czy tiary. Nie szczędzili przy tym swoich pięści, sztyletów i mieczy. Oczywiście, bywały  w tym wszystkim zwykłe porachunki osobisteprzeprowadzane między czułymi na punkcie honoru szlachcicami. Walczono o oszustwa w czasie gry w kości, o konie, oczywiście o kobiety.  Specyfiką ówczesnego ustroju  dzielącego studentów na nacje i mniejsze, równie mocno związane grupy było wprzęganie w osobiste porachunki całych rzesz studenckich. Nie przypadkowo przeto uniwersytet średniowieczny był rozrzucony po całym mieście. Ale nawet wówczas, gdyby zabrakło personalnych animozji  średniowieczna rzeczywistość dostarczała aż nadmiaru okazji do bijatyk. Ponownie  w Paryżu doszło do regularnej bitwy z zakonnikami, którzy boczyli się od dawna na studentów łowiących ryby w ich stawie i piknikujących na nieodległej łączce .  Zawołaniem bojowym akademickiej ciżby było  w tym przypadku nieskomplikowane „śmierć mnichom!” Pewnego razu wystarczyło źle obsłużyć wysłanego do karczmy po wino studenta, aby bandy jego oddanych  kolegów zdemolowały ją doszczętnie w dzikim odwecie. Raczenie się zdobycznym winem przerwał kontratak  mieszczan, który pozostawił na pobliskim placu ciała pięciu młodych ludzi.




   Wspomniane rozboje nie były jedyną okazją do wejścia w kolizję z prawem. Równie liczne są bowiem doniesienia dotyczące częstych w świecie akademickim kradzieży.  Najpopularniejszym ich obiektem były… książki.  Stanowiły one- obok podkradanego z równym zapałem jedzenia-  niezwykle dotkliwą stratę  z uwagi na ich wysoką wartość.  W czasie pewnej pijatyki przytomny jeszcze krakowski żak zauważył kryjącego się pod łóżkiem jegomościa (złodziejaszka). Upewniwszy się, że nie jest on wyjątkowo nieśmiałym współbiesiadnikiem zafundowano biedakowi potężne lanie. Pijaństwobyło zresztą skrzętnie wypełnianym, uświęconym tradycją  obowiązkiem każdego szanującego się studenta. Wtórowały mu nieodłączne od wieków towarzyszki-karty (ew. kości) i kobiety. Wszyscy niemal studenci, zdaniem jednego z biskupów, byli uzależnieni od hazardu. Świątynią owej rozpusty była najczęściej pobliska karczma, do której z łatwością wymykano się w czasie ciszy nocnej. Popularnym miejscem  schadzek krakowskich studentów byławiniarnia Jana Medyka, który zmagał się z nieustannymi problemami -  awanturującymi się i wyjątkowo nieskorymi do zapłaty młodzieńcami. Obrotny Jan wiedział jednak iż, każdorazowa  interwencja u rektora pobudzi sumienia młodych lekkoduchów.   Stał się rychło nasz karczmarz jednym z głównych bohaterów ksiąg rektorskich, goszczącym na ich kartach przez długie 15 lat. W podpitym żaku niespodziewanie wzbierały niewyczerpane pokłady namiętności. Wprowadzanie  kobiet do burs było teoretycznie surowo zabronione. Jednakże ich władze często przymykały oko na ów proceder. Stąd księgi rektorskie pełne są gorszących doniesień o niemoralnym prowadzeniu, a nawet popełnionych przez żaków gwałtach.  Jedno z zachowanych świadectw niech posłuży za przykład pomysłowości, którą  wykazywali nakryci- wówczas, gdy przyszło do tłumaczenia wybryków. Otóż  oskarżony przez przełożonego o wciąganie przez okno bursy niewiasty student- tak oto szczerze tłumaczył rektorowi całe zajście: Posłaliśmy jednego z kolegów po piwo do miasta. Tymczasem rektor zamknął bramę. Co robić? Jeżeli przez bramę wejdzie, to nie tylko poniesie karę za wałęsanie się, ale nadto i piwo rychło rektor odbierze. Jedyna rada wciągnąć go oknem, by kary nie poniósł i piwa nie stracił. Wciągnięto go oknem i to zapewne widział ów prepozyt od św. Leonarda, który się w tych stronach przechadzał. Wciąganie oknem studenta niechybnie zatem wziął za wciąganie niewiasty.
Niczym są jednak w tym przypadku przykłady  płynące z naszej uczelni, jeśli w bursach paryskich otwarcie funkcjonowały całe piętra miłosnych  schadzek.



Popularnym motywem średniowiecznych kazań namiętnie piętnujących panujący wówczas amoralizm był… żak- niechętnie bądź wcale nie uczęszczający do Kościoła. Jeśli już zawitał- twierdzi kaznodzieja- to raczej po to, aby tylko podziwiać dziewczęta i głosić niewybredne żarty. W każdym razie szybko przejawiał objawy znużenia i ukradkiem opuszczał świątynię. Nie tak niebezpieczne dla zbawienia duszy, ale jakże nam bliskie było chroniczne lenistwo. Uczone księgi pełne są opowiadań o rzeszach studentów, którzy wałęsają się od mistrza do mistrza, o tych co na wykłady pojawiają się tylko po to, by nie stracić przywilejów. Plagą rozpatrywanych czasów są tzw. wieczni studenci, nigdy nie przystępujący do egzaminów. Symbolem tego zjawiska staje się w powszechnej świadomości objadający się od samego rana ciastkami leniwy żak, z obrzydzeniem wyłażący ze swego łoża. Jak ognia unikał rannych wykładów. Popołudniowe traktował raczej jako okazję do zdrowej drzemki niżli zdobywania wiedzy. Co gorsza, gdy już się pojawił przywdziany był nad wyraz nieodpowiednio, jego  modne ubranie łamało wszelkie panujące wówczas zasady. Szczególnie oburzającą formę przyjmowało to w przypadku najbogatszych studentów-obwieszonych najcenniejszą biżuterią, ubranych w najkosztowniejsze szaty lekkoduchów, stale otoczonych wianuszkiem kobiet i ubogich klientów. Ci bowiem nader chętnie dosiadali piękne konie i czynili użytek z kunsztownego uzbrojenia. W pełnej krasie mogli ukazać się światu niezwykle często. Nie tylko biorąc udział w licznych wówczas świętach kościelnych, ale zasilając barwne pochody karnawałowe, czy szokując zachowaniem w czasie świąt studenckich. Także, a może głównie w trakcie szczególnie burzliwych otrzęsin, w czasie których dokonywano szeregu prześmiewczych rytów mających na celu okrzesanie żółtodzioba.