Inni szatani byli tam
czynni:
O! rękę karaj, nie ślepy miecz!
Co jeśli ów rzeczywisty sprawca pozostaje w
ukryciu? Czy wówczas godzi się pozostawić zbrodnię bez odpowiedzi? Wbrew
pozorom pytanie to nie jest pozbawione sensu. Starożytni Grecy regularnie
sądzili i skazywali przedmioty martwe "winne" czyjejś śmierci. Czym
się kierowali? Jaki charakter miały tego typu procesy? Gdzie szukać analogii?
Naprawa zakłóconych przez przestępczy czyn
kontaktów z bóstwami uznawana jest za kluczowy element antycznej koncepcji
kary. Warunkiem powrotu do pierwotnego ładu było wyodrębnienie
„sprawcy" ze wspólnoty i ukaranie go na na jej oczach. W tym
przypadku nie było większej różnicy czy za winnego uznano człowieka, zwierzę
czy martwy przedmiot. Pewne było jedynie to, że pozostawienie zbrodni bez
odpowiedzi ściągnęłoby gniew Erynii, przerażających bogiń zemsty, gotowych
ukarać całą społeczność. Jak poważnie traktowano ów obowiązek uświadamia
przypadek potężnego rodu Alkmeonidów, który za popełnienie zbrodni na
poświęconym terenie pod koniec VII w. p.n.e. został wygnany z terytorium
państwa ateńskiego (dotyczyło to także zmarłych jego członków, których po
ekshumacji wyrzucono poza granicę Aten). Wreszcie nieukarana zbrodnia w wielu
kulturach zakłócała wieczny spoczynek jej ofiary. Przypomnijmy tylko prawa
zwyczajowe wczesnośredniowiecznych Fryzów, którzy nie mogli pochować zabitego
członka rodu zanim nie został on krwawo pomszczony (do tego momentu zwłoki
miały zwisać z belki w domostwie, przypominając zamieszkującym go krewnym o
ciążącym na nich obowiązku).
Jak jednak wygląda ów osobliwy zwyczaj w świetle
antycznych źródeł? Wzmianek jest na tyle, aby być przekonanym o jego istnieniu
(na dodatek pochodzą one od niewątpliwych autorytetów- Arystotelesa i
Platona). Niestety ich lakoniczny charakter niezwykle utrudnia
zrozumienie istoty i funkcji zjawiska. Najwięcej informacji dotyczy rzecz jasna Aten. W
kolebce demokracji istniało wiele trybunałów sądzących poszczególne przypadki
zabójstw. W sytuacji gdy sprawca czynu pozostawał nieznany bądź bezpośrednią
winę przypisywano zwierzęciu lub przedmiotowi martwemu sprawę rozstrzygano w
tzw. Prytanejonie, budynku publicznym, w którym tlił się wieczny ogień bogini
Hestii. Postępowanie to miało wartość rytualną, likwidowało zmazę ciążącą na
wspólnocie. Sędziowie, aby uniknąć osobistego skalania związanego z
przebywaniem z zabójcą pod jednym dachem, przeprowadzali czynności pod gołym
niebem. Nie zaniedbywano przy tym zapewne dopełnienia formalnych
procedur. Przedmiot wzywano przed sąd, przesłuchiwano i skazywano („wygnanie” z
ziemi wspólnoty).
Zachowała się także
garść świadectw literackich. Pauzaniasz przekazał opowieść o pewnym zaciekłym wrogu
słynnego atlety Teagenesa. Spór nie wygasł nawet po śmierci tego drugiego, pieniacz bowiem zwykł każdej nocy odwiedzać i nękać posąg olimpijczyka na
wyspie Tazos (już samo to wiele mówi o postrzeganiu natury posągów). Pewnego
razu brązowa statua zwaliła się na pomstującego, zabijając go na miejscu.
Bliscy ofiary wystąpili do sądu, który orzekł winę obiektu i skazał go na
wyrzucenie do morza. Mniej interesują nas dalsze losy sprawy, w których
zrehabilitowano Teagenesa. Przypadek ten dowodzi, iż zwyczaj ów znano w innych
miastach świata greckiego. Podobny przebieg miał wypadek z udziałem brązowego
byka w gaju poświęconym Zeusowi w Olimpii. Dziecko które uderzyło głową w brzuch posągu
zmarło, co skłoniło otoczenie do osądzenia „winnego” przedmiotu.
Archaiczne
ślady omawianej tradycji odnajdujemy w rytuale zabicia wołu w ramach święta Dipolieia obchodzonego
w Atenach na cześć Zeusa. Całość aranżowano w taki sposób, aby
zaangażowanych w ofiarę zwolnić z odpowiedzialności za śmierć zwierzęcia.
Na ołtarz boga wysypywano ziarno, które stawało się własnością bóstwa. Pierwszy
z podprowadzonych w pobliże wołów, który spożywając je popełniał „zbrodnię”
(kradzież własności bóstwa), był powalany toporem, a następnie jego gardło
podcinano nożem. Osoby, które wymierzały ciosy odrzucały natychmiast narzędzia
zbrodni i uciekały. Następnie odbywał się uroczysty sąd, w którym uniewinniano
kolejnych uczestników rytuału (każdy z nich oskarżał kolejnego). Sprawa
kończyła się na przypisaniu winy narzędziu zbrodni - nożowi, który poddawano
karze „wygnania” (wrzucenie do morza). Doskonale widzimy
tu dążenie do wskazania winnego, którego ukaranie pozwala na oczyszczenie
pozostałych. Co ciekawe w Atenach rękę samobójcy, która zadała śmierć
odrąbywano i chowano osobno. Można rozumieć to jako próbę wyjścia z
kłopotliwego w przypadku samobójstwa problemu odróżnienia sprawcy od ofiary.
Co jednak z samą zasadą przypisywania winy martwemu przedmiotowi? Być
może odnajdujemy tu archaiczne przekonanie o posiadaniu przez przedmioty
swoiście pojętej duszy. Co prawda klasyczna koncepcja animizmu czasy świetności
ma już za sobą, nie należy jednak zapominać, że Grecy chętnie przypisywali
osobowość "przebóstwionym" przedmiotom (posągi, fetysze) czy
zjawiskom (słońce, piorun).
Nie doszukując się prostej kontynuacji, należy
jeszcze wymienić kilka przykładów postępowania z „winnymi obiektami”, które
zawierają odległe echa greckiej tradycji. Według dawnego prawa Anglosasów
miecz, za pomocą którego dokonano zabójstwa, jako nieczysty nie mógł być
używany do czasu odkupienia zbrodni. W tradycji prawnej innych ludów
germańskich powraca ta sama zasada - przedmioty skalane niewinną krwią nie mogą
być dłużej używane. Na szkockich wyspach jeszcze do niedawna istniał zwyczaj,
który skazywał łódź z której wypadł i utopił się rybak na porzucenie i zgnicie.
Osobliwa historia wiąże się także z tajemniczą śmiercią młodziutkiego Dymitra,
syna Iwana Groźnego, zamordowanego (?) w 1591 r. w Ugliczu. Dzwon, który
oznajmił śmierć dziecka, dając przy tym sygnał do powstania został
wkrótce osądzony wraz z wiarołomnym ludem. Dzwon ten pozbawiono
serca, wychłostano wraz z częścią sprawców, po czym skazano na wygnanie
na Syberię, z którego wrócił dopiero po kilkuset latach, aby ponownie zawisnąć
na jednej z wież miasta. Podobny przypadek miał miejsce w Tuluzie w 1540 roku, kiedy tamtejszy parlament skazał miecz, od którego zginął jeden z obywateli na powieszenie na szubienicy. Bez wątpienia uczyniono tak wobec nieznajomości rzeczywistego sprawcy zabójstwa.
Co ciekawe w wysoko rozwiniętym prawie
angielskim podobna zasada przetrwała w szczątkowej formie aż do 1846 r.
Instytucja tzw. deodand (termin to zniekształcone łacińskie
gerundivum deo dandum- rzecz należna Bogu) polegała na
zarekwirowaniu na rzecz króla zwierząt czy przedmiotów (konie, wozy,
kotły, widły etc.), które uznano winnymi czyjejś śmierci. Obowiązkiem władcy
było przeznaczenie ich równowartości na pobożne cele (np. jałmużny dla
biedoty). Sąd nad obiektem, jak w przypadku ludzi, prowadził trybunał
złożony z 12 członków. Przy ustalaniu winy brano pod uwagę np. to czy obiekt w
czasie popełnienia czynu był w ruchu czy w stanie spoczynku (inaczej traktowano
potrącenie przez pędzący wóz, inaczej upadek z nieruchomego wozu. Przy tym
mierzono się z bardzo praktycznymi wątpliwościami. Czy jeśli wiatrak
zabije człowieka konfiskacie podlegać powinien tylko ów element czy cały młyn?
W świetle powyższych uwag być może z większym
zrozumieniem należałoby przyjmować pozornie dziwaczne czyny dwóch perskich
władców rozprawiających się z krnąbrnymi wodami. Cyrusowi w marszu na Babilon
na przeszkodzie stanęła rzeka Gyndes. Zanim spróbował się przez nią
przepławić jeden z jego świętych koni zniknął w jej odmętach. Wzburzony
władca poprzysiągł zemstę, grożąc, że w niedalekiej przyszłości nawet kobieta
zdoła przekroczyć ów „strumyk”, nie umoczywszy kolan. Ogromna armia przez całe
lato trudziła się nad rozkopaniem rzeki na 360 kanałów zwróconych we wszystkich
kierunkach. Trudno powiedzieć, czy Kserskes szedł za przykładem swego sławnego
przodka rozkazując wychłostać niespokojne morze nad Hellespontem i wrzucić doń
parę kajdan - symbolu niewoli.
W porównaniu do starożytności postęp wiedzy
paradoksalnie "zubożył" obraz rzeczywistości podzielany przez
przeciętnego człowieka. Czy jednak nikomu z nas choć raz nie zdarzyło się
ukarać jakiegoś „martwego” przedmiotu siarczystym przekleństwem i nie do końca
przemyślanym kopniakiem?
Bibliografia:
P.
S. Berman, An Anthropological Approach to Modern Forfeiture Law. The
Symbolic Function of Legal Actions Against Objects, “Yale Journal of Law
& the Humanities” 11( 2013).
A.
R. Harrison, The Law of Athens. Procedure, Oxford 1971.
W. Hyde, "The Prosecution and Punishment of
Animals and Lifeless Things in the Middle Ages and Modern Times, “University
of Pennsylvania Law Review” 64, 7 (1916). (https://archive.org/details/jstor-3313677).
W. Lengauer, Religijność starożytnych
Greków, Warszawa 1994 (perełka dostępna w zbiorach Biblioteki Otwartej
Nauki: http://bon.edu.pl/media/book/pdf/Religijnosc_starozytnych_Grekow-WL.pdf)
F. Maitland, F. Pollock, The History of
English Law before
the Time of Edward, Cambridge 1895 (dwutomowy klasyk:
(https://archive.org/details/historyenglishl04maitgoog)
Inni szatani byli tam
czynni:
O! rękę karaj, nie ślepy miecz!
Co jeśli ów rzeczywisty sprawca pozostaje w
ukryciu? Czy wówczas godzi się pozostawić zbrodnię bez odpowiedzi? Wbrew
pozorom pytanie to nie jest pozbawione sensu. Starożytni Grecy regularnie
sądzili i skazywali przedmioty martwe "winne" czyjejś śmierci. Czym
się kierowali? Jaki charakter miały tego typu procesy? Gdzie szukać analogii?
Naprawa zakłóconych przez przestępczy czyn
kontaktów z bóstwami uznawana jest za kluczowy element antycznej koncepcji
kary. Warunkiem powrotu do pierwotnego ładu było wyodrębnienie
„sprawcy" ze wspólnoty i ukaranie go na na jej oczach. W tym
przypadku nie było większej różnicy czy za winnego uznano człowieka, zwierzę
czy martwy przedmiot. Pewne było jedynie to, że pozostawienie zbrodni bez
odpowiedzi ściągnęłoby gniew Erynii, przerażających bogiń zemsty, gotowych
ukarać całą społeczność. Jak poważnie traktowano ów obowiązek uświadamia
przypadek potężnego rodu Alkmeonidów, który za popełnienie zbrodni na
poświęconym terenie pod koniec VII w. p.n.e. został wygnany z terytorium
państwa ateńskiego (dotyczyło to także zmarłych jego członków, których po
ekshumacji wyrzucono poza granicę Aten). Wreszcie nieukarana zbrodnia w wielu
kulturach zakłócała wieczny spoczynek jej ofiary. Przypomnijmy tylko prawa
zwyczajowe wczesnośredniowiecznych Fryzów, którzy nie mogli pochować zabitego
członka rodu zanim nie został on krwawo pomszczony (do tego momentu zwłoki
miały zwisać z belki w domostwie, przypominając zamieszkującym go krewnym o
ciążącym na nich obowiązku).
Jak jednak wygląda ów osobliwy zwyczaj w świetle
antycznych źródeł? Wzmianek jest na tyle, aby być przekonanym o jego istnieniu
(na dodatek pochodzą one od niewątpliwych autorytetów- Arystotelesa i
Platona). Niestety ich lakoniczny charakter niezwykle utrudnia
zrozumienie istoty i funkcji zjawiska. Najwięcej informacji dotyczy rzecz jasna Aten. W
kolebce demokracji istniało wiele trybunałów sądzących poszczególne przypadki
zabójstw. W sytuacji gdy sprawca czynu pozostawał nieznany bądź bezpośrednią
winę przypisywano zwierzęciu lub przedmiotowi martwemu sprawę rozstrzygano w
tzw. Prytanejonie, budynku publicznym, w którym tlił się wieczny ogień bogini
Hestii. Postępowanie to miało wartość rytualną, likwidowało zmazę ciążącą na
wspólnocie. Sędziowie, aby uniknąć osobistego skalania związanego z
przebywaniem z zabójcą pod jednym dachem, przeprowadzali czynności pod gołym
niebem. Nie zaniedbywano przy tym zapewne dopełnienia formalnych
procedur. Przedmiot wzywano przed sąd, przesłuchiwano i skazywano („wygnanie” z
ziemi wspólnoty).
Zachowała się także
garść świadectw literackich. Pauzaniasz przekazał opowieść o pewnym zaciekłym wrogu
słynnego atlety Teagenesa. Spór nie wygasł nawet po śmierci tego drugiego, pieniacz bowiem zwykł każdej nocy odwiedzać i nękać posąg olimpijczyka na
wyspie Tazos (już samo to wiele mówi o postrzeganiu natury posągów). Pewnego
razu brązowa statua zwaliła się na pomstującego, zabijając go na miejscu.
Bliscy ofiary wystąpili do sądu, który orzekł winę obiektu i skazał go na
wyrzucenie do morza. Mniej interesują nas dalsze losy sprawy, w których
zrehabilitowano Teagenesa. Przypadek ten dowodzi, iż zwyczaj ów znano w innych
miastach świata greckiego. Podobny przebieg miał wypadek z udziałem brązowego
byka w gaju poświęconym Zeusowi w Olimpii. Dziecko które uderzyło głową w brzuch posągu
zmarło, co skłoniło otoczenie do osądzenia „winnego” przedmiotu.
Archaiczne
ślady omawianej tradycji odnajdujemy w rytuale zabicia wołu w ramach święta Dipolieia obchodzonego
w Atenach na cześć Zeusa. Całość aranżowano w taki sposób, aby
zaangażowanych w ofiarę zwolnić z odpowiedzialności za śmierć zwierzęcia.
Na ołtarz boga wysypywano ziarno, które stawało się własnością bóstwa. Pierwszy
z podprowadzonych w pobliże wołów, który spożywając je popełniał „zbrodnię”
(kradzież własności bóstwa), był powalany toporem, a następnie jego gardło
podcinano nożem. Osoby, które wymierzały ciosy odrzucały natychmiast narzędzia
zbrodni i uciekały. Następnie odbywał się uroczysty sąd, w którym uniewinniano
kolejnych uczestników rytuału (każdy z nich oskarżał kolejnego). Sprawa
kończyła się na przypisaniu winy narzędziu zbrodni - nożowi, który poddawano
karze „wygnania” (wrzucenie do morza). Doskonale widzimy
tu dążenie do wskazania winnego, którego ukaranie pozwala na oczyszczenie
pozostałych. Co ciekawe w Atenach rękę samobójcy, która zadała śmierć
odrąbywano i chowano osobno. Można rozumieć to jako próbę wyjścia z
kłopotliwego w przypadku samobójstwa problemu odróżnienia sprawcy od ofiary.
Co jednak z samą zasadą przypisywania winy martwemu przedmiotowi? Być
może odnajdujemy tu archaiczne przekonanie o posiadaniu przez przedmioty
swoiście pojętej duszy. Co prawda klasyczna koncepcja animizmu czasy świetności
ma już za sobą, nie należy jednak zapominać, że Grecy chętnie przypisywali
osobowość "przebóstwionym" przedmiotom (posągi, fetysze) czy
zjawiskom (słońce, piorun).
Nie doszukując się prostej kontynuacji, należy
jeszcze wymienić kilka przykładów postępowania z „winnymi obiektami”, które
zawierają odległe echa greckiej tradycji. Według dawnego prawa Anglosasów
miecz, za pomocą którego dokonano zabójstwa, jako nieczysty nie mógł być
używany do czasu odkupienia zbrodni. W tradycji prawnej innych ludów
germańskich powraca ta sama zasada - przedmioty skalane niewinną krwią nie mogą
być dłużej używane. Na szkockich wyspach jeszcze do niedawna istniał zwyczaj,
który skazywał łódź z której wypadł i utopił się rybak na porzucenie i zgnicie.
Osobliwa historia wiąże się także z tajemniczą śmiercią młodziutkiego Dymitra,
syna Iwana Groźnego, zamordowanego (?) w 1591 r. w Ugliczu. Dzwon, który
oznajmił śmierć dziecka, dając przy tym sygnał do powstania został
wkrótce osądzony wraz z wiarołomnym ludem. Dzwon ten pozbawiono
serca, wychłostano wraz z częścią sprawców, po czym skazano na wygnanie
na Syberię, z którego wrócił dopiero po kilkuset latach, aby ponownie zawisnąć
na jednej z wież miasta. Podobny przypadek miał miejsce w Tuluzie w 1540 roku, kiedy tamtejszy parlament skazał miecz, od którego zginął jeden z obywateli na powieszenie na szubienicy. Bez wątpienia uczyniono tak wobec nieznajomości rzeczywistego sprawcy zabójstwa.
Co ciekawe w wysoko rozwiniętym prawie
angielskim podobna zasada przetrwała w szczątkowej formie aż do 1846 r.
Instytucja tzw. deodand (termin to zniekształcone łacińskie
gerundivum deo dandum- rzecz należna Bogu) polegała na
zarekwirowaniu na rzecz króla zwierząt czy przedmiotów (konie, wozy,
kotły, widły etc.), które uznano winnymi czyjejś śmierci. Obowiązkiem władcy
było przeznaczenie ich równowartości na pobożne cele (np. jałmużny dla
biedoty). Sąd nad obiektem, jak w przypadku ludzi, prowadził trybunał
złożony z 12 członków. Przy ustalaniu winy brano pod uwagę np. to czy obiekt w
czasie popełnienia czynu był w ruchu czy w stanie spoczynku (inaczej traktowano
potrącenie przez pędzący wóz, inaczej upadek z nieruchomego wozu. Przy tym
mierzono się z bardzo praktycznymi wątpliwościami. Czy jeśli wiatrak
zabije człowieka konfiskacie podlegać powinien tylko ów element czy cały młyn?
W świetle powyższych uwag być może z większym
zrozumieniem należałoby przyjmować pozornie dziwaczne czyny dwóch perskich
władców rozprawiających się z krnąbrnymi wodami. Cyrusowi w marszu na Babilon
na przeszkodzie stanęła rzeka Gyndes. Zanim spróbował się przez nią
przepławić jeden z jego świętych koni zniknął w jej odmętach. Wzburzony
władca poprzysiągł zemstę, grożąc, że w niedalekiej przyszłości nawet kobieta
zdoła przekroczyć ów „strumyk”, nie umoczywszy kolan. Ogromna armia przez całe
lato trudziła się nad rozkopaniem rzeki na 360 kanałów zwróconych we wszystkich
kierunkach. Trudno powiedzieć, czy Kserskes szedł za przykładem swego sławnego
przodka rozkazując wychłostać niespokojne morze nad Hellespontem i wrzucić doń
parę kajdan - symbolu niewoli.
W porównaniu do starożytności postęp wiedzy
paradoksalnie "zubożył" obraz rzeczywistości podzielany przez
przeciętnego człowieka. Czy jednak nikomu z nas choć raz nie zdarzyło się
ukarać jakiegoś „martwego” przedmiotu siarczystym przekleństwem i nie do końca
przemyślanym kopniakiem?
Bibliografia:
P.
S. Berman, An Anthropological Approach to Modern Forfeiture Law. The
Symbolic Function of Legal Actions Against Objects, “Yale Journal of Law
& the Humanities” 11( 2013).
A. R. Harrison, The Law of Athens. Procedure, Oxford 1971.
A. R. Harrison, The Law of Athens. Procedure, Oxford 1971.
W. Hyde, "The Prosecution and Punishment of
Animals and Lifeless Things in the Middle Ages and Modern Times, “University
of Pennsylvania Law Review” 64, 7 (1916). (https://archive.org/details/jstor-3313677).
W. Lengauer, Religijność starożytnych
Greków, Warszawa 1994 (perełka dostępna w zbiorach Biblioteki Otwartej
Nauki: http://bon.edu.pl/media/book/pdf/Religijnosc_starozytnych_Grekow-WL.pdf)
F. Maitland, F. Pollock, The History of
English Law before
the Time of Edward, Cambridge 1895 (dwutomowy klasyk:
(https://archive.org/details/historyenglishl04maitgoog)