Saturday, 29 March 2014

Karalna złośliwość rzeczy martwych


    Inni szatani byli tam czynni:                                                  
   O! rękę karaj, nie ślepy miecz!

   Co jeśli ów rzeczywisty sprawca pozostaje w ukryciu? Czy wówczas godzi się pozostawić zbrodnię bez odpowiedzi? Wbrew pozorom pytanie to nie jest pozbawione sensu. Starożytni Grecy regularnie sądzili i skazywali przedmioty martwe "winne" czyjejś śmierci. Czym się kierowali? Jaki charakter miały tego typu procesy? Gdzie szukać analogii?

   Naprawa zakłóconych przez przestępczy czyn kontaktów z bóstwami uznawana jest za kluczowy element antycznej koncepcji kary. Warunkiem powrotu do pierwotnego ładu było wyodrębnienie  „sprawcy" ze wspólnoty i ukaranie go na na jej oczach. W tym przypadku nie było większej różnicy czy za winnego uznano człowieka, zwierzę czy martwy przedmiot. Pewne było jedynie to, że pozostawienie zbrodni bez odpowiedzi ściągnęłoby gniew Erynii, przerażających bogiń zemsty, gotowych ukarać całą społeczność. Jak poważnie traktowano ów obowiązek uświadamia przypadek potężnego rodu Alkmeonidów, który za popełnienie zbrodni na poświęconym terenie pod koniec VII w. p.n.e. został wygnany z terytorium państwa ateńskiego (dotyczyło to także zmarłych jego członków, których po ekshumacji wyrzucono poza granicę Aten). Wreszcie nieukarana zbrodnia w wielu kulturach zakłócała wieczny spoczynek jej ofiary. Przypomnijmy tylko prawa zwyczajowe wczesnośredniowiecznych Fryzów, którzy nie mogli pochować zabitego członka rodu zanim nie został on krwawo pomszczony (do tego momentu zwłoki miały zwisać z belki w domostwie, przypominając zamieszkującym go krewnym o ciążącym na nich obowiązku).

   Jak jednak wygląda ów osobliwy zwyczaj w świetle antycznych źródeł? Wzmianek jest na tyle, aby być przekonanym o jego istnieniu (na dodatek pochodzą one od niewątpliwych autorytetów-  Arystotelesa i Platona). Niestety ich lakoniczny charakter niezwykle utrudnia zrozumienie  istoty i funkcji zjawiska. Najwięcej informacji dotyczy rzecz jasna Aten. W kolebce demokracji istniało wiele trybunałów sądzących poszczególne przypadki zabójstw. W sytuacji gdy sprawca czynu pozostawał nieznany bądź bezpośrednią winę przypisywano zwierzęciu lub przedmiotowi martwemu sprawę rozstrzygano w tzw. Prytanejonie, budynku publicznym, w którym tlił się wieczny ogień bogini Hestii. Postępowanie to miało wartość rytualną, likwidowało zmazę ciążącą na wspólnocie. Sędziowie, aby uniknąć osobistego skalania związanego z przebywaniem z zabójcą pod jednym dachem, przeprowadzali czynności pod gołym niebem. Nie zaniedbywano przy tym zapewne dopełnienia  formalnych procedur. Przedmiot wzywano przed sąd, przesłuchiwano i skazywano („wygnanie” z ziemi wspólnoty).

   Zachowała się także garść świadectw literackich. Pauzaniasz przekazał opowieść o pewnym zaciekłym wrogu słynnego atlety Teagenesa. Spór nie wygasł nawet po śmierci tego drugiego, pieniacz bowiem zwykł każdej nocy odwiedzać i nękać posąg olimpijczyka na wyspie Tazos (już samo to wiele mówi o postrzeganiu natury posągów). Pewnego razu brązowa statua zwaliła się na pomstującego, zabijając go na miejscu. Bliscy ofiary wystąpili do sądu, który orzekł winę obiektu i skazał go na wyrzucenie do morza. Mniej interesują nas dalsze losy sprawy, w których zrehabilitowano Teagenesa. Przypadek ten dowodzi, iż zwyczaj ów znano w innych miastach świata greckiego. Podobny przebieg miał wypadek z udziałem brązowego byka w gaju poświęconym Zeusowi w Olimpii. Dziecko które uderzyło głową w brzuch posągu zmarło, co skłoniło otoczenie do osądzenia „winnego” przedmiotu.

 Archaiczne ślady omawianej tradycji odnajdujemy w rytuale zabicia wołu w ramach święta Dipolieia obchodzonego w Atenach na cześć Zeusa. Całość  aranżowano w taki sposób, aby zaangażowanych w ofiarę zwolnić z odpowiedzialności za śmierć zwierzęcia.  Na ołtarz boga wysypywano ziarno, które stawało się własnością bóstwa. Pierwszy z podprowadzonych w pobliże wołów, który spożywając je popełniał „zbrodnię” (kradzież własności bóstwa), był powalany toporem, a następnie jego gardło podcinano nożem. Osoby, które wymierzały ciosy odrzucały natychmiast narzędzia zbrodni i uciekały. Następnie odbywał się uroczysty sąd, w którym uniewinniano kolejnych uczestników rytuału (każdy z nich oskarżał kolejnego). Sprawa kończyła się na przypisaniu winy narzędziu zbrodni - nożowi, który poddawano karze „wygnania” (wrzucenie do morza).    Doskonale widzimy tu dążenie do wskazania winnego, którego ukaranie pozwala na oczyszczenie pozostałych. Co ciekawe w Atenach rękę samobójcy, która zadała śmierć odrąbywano i chowano osobno. Można rozumieć to jako próbę wyjścia z kłopotliwego w przypadku samobójstwa problemu odróżnienia sprawcy od ofiary.  Co jednak z samą zasadą przypisywania winy martwemu przedmiotowi? Być może odnajdujemy tu archaiczne przekonanie o posiadaniu przez przedmioty swoiście pojętej duszy. Co prawda klasyczna koncepcja animizmu czasy świetności ma już za sobą, nie należy jednak zapominać, że Grecy chętnie przypisywali  osobowość "przebóstwionym" przedmiotom (posągi, fetysze) czy zjawiskom (słońce, piorun).

Nie doszukując się prostej kontynuacji, należy jeszcze wymienić kilka przykładów postępowania z „winnymi obiektami”, które zawierają odległe echa greckiej tradycji. Według dawnego prawa Anglosasów miecz, za pomocą którego dokonano zabójstwa, jako nieczysty nie mógł być używany do czasu odkupienia zbrodni. W tradycji prawnej innych ludów germańskich powraca ta sama zasada - przedmioty skalane niewinną krwią nie mogą być dłużej używane. Na szkockich wyspach jeszcze do niedawna istniał zwyczaj, który skazywał łódź z której wypadł i utopił się rybak na porzucenie i zgnicie. Osobliwa historia wiąże się także z tajemniczą śmiercią młodziutkiego Dymitra, syna Iwana Groźnego, zamordowanego (?) w 1591 r. w Ugliczu. Dzwon, który oznajmił śmierć dziecka, dając przy tym sygnał do  powstania został  wkrótce osądzony wraz z wiarołomnym ludem. Dzwon  ten pozbawiono serca, wychłostano wraz z częścią sprawców, po czym skazano na wygnanie  na Syberię, z którego wrócił dopiero po kilkuset latach, aby ponownie zawisnąć na jednej z wież miasta. Podobny przypadek miał miejsce  w Tuluzie w 1540 roku, kiedy tamtejszy parlament skazał miecz, od którego zginął jeden z obywateli na powieszenie na szubienicy. Bez wątpienia uczyniono tak wobec nieznajomości rzeczywistego sprawcy zabójstwa.

Co ciekawe w wysoko rozwiniętym prawie angielskim podobna zasada przetrwała w szczątkowej formie aż do 1846 r.  Instytucja tzw. deodand (termin to zniekształcone łacińskie gerundivum deo dandum- rzecz należna Bogu) polegała na zarekwirowaniu na rzecz króla zwierząt czy  przedmiotów (konie, wozy, kotły, widły etc.), które uznano winnymi czyjejś śmierci. Obowiązkiem władcy było przeznaczenie ich równowartości na pobożne cele (np. jałmużny dla biedoty).  Sąd nad obiektem, jak w przypadku ludzi, prowadził trybunał złożony z 12 członków. Przy ustalaniu winy brano pod uwagę np. to czy obiekt w czasie popełnienia czynu był w ruchu czy w stanie spoczynku (inaczej traktowano potrącenie przez pędzący wóz, inaczej upadek z nieruchomego wozu. Przy tym mierzono się z bardzo praktycznymi  wątpliwościami. Czy jeśli wiatrak zabije człowieka konfiskacie podlegać powinien tylko ów element czy cały młyn?

W świetle powyższych uwag być może z większym zrozumieniem należałoby przyjmować pozornie dziwaczne czyny dwóch perskich władców rozprawiających się z krnąbrnymi wodami. Cyrusowi w marszu na Babilon na przeszkodzie stanęła rzeka Gyndes.  Zanim spróbował się przez nią przepławić jeden z jego świętych koni zniknął w jej odmętach.  Wzburzony władca poprzysiągł zemstę, grożąc, że w niedalekiej przyszłości nawet kobieta zdoła przekroczyć ów „strumyk”, nie umoczywszy kolan. Ogromna armia przez całe lato trudziła się nad rozkopaniem rzeki na 360 kanałów zwróconych we wszystkich kierunkach. Trudno powiedzieć, czy Kserskes szedł za przykładem swego sławnego przodka rozkazując wychłostać niespokojne morze nad Hellespontem i wrzucić doń parę kajdan - symbolu niewoli.

W porównaniu do starożytności postęp wiedzy paradoksalnie "zubożył" obraz rzeczywistości podzielany przez przeciętnego człowieka. Czy jednak nikomu z nas choć raz nie zdarzyło się ukarać jakiegoś „martwego” przedmiotu siarczystym przekleństwem i nie do końca przemyślanym kopniakiem?


 Bibliografia: 
P. S. Berman, An Anthropological Approach to Modern Forfeiture Law. The Symbolic Function of Legal Actions Against Objects, “Yale Journal of Law & the Humanities” 11( 2013). 
A. R. Harrison, The Law of Athens. Procedure, Oxford 1971.
W. Hyde, "The Prosecution and Punishment of Animals and Lifeless Things in the Middle Ages and Modern Times, “University of Pennsylvania Law Review” 64, 7 (1916). (https://archive.org/details/jstor-3313677). 
W. Lengauer, Religijność starożytnych Greków, Warszawa 1994 (perełka dostępna w zbiorach Biblioteki Otwartej Nauki: http://bon.edu.pl/media/book/pdf/Religijnosc_starozytnych_Grekow-WL.pdf)
F. Maitland, F. Pollock, The History of English Law before the Time of Edward, Cambridge 1895 (dwutomowy klasyk: (https://archive.org/details/historyenglishl04maitgoog)



Friday, 21 March 2014

Średniowieczni samobójcy


   W epoce w której godny pochówek największego wroga był obowiązkiem moralnym zwłoki samobójców rąbano, przebijano kołkami, palono na stosie i włóczono końmi. Dlaczego?

   Dziwić może upór z jakim średniowieczni uczeni wbrew skomplikowanej rzeczywistości bronili modelu idealnego porządku społecznego. Przypomnijmy - jądrem różnorodnych jego wariantów był trójfunkcyjny  podział na- duchowieństwo (oratores), rycerstwo (bellatores) oraz chłopstwo (laboratores).  Ci którzy nie mieścili się w ramach sztywnego i już w  XI-XIII anachronicznego schematu byli albo tolerowani (jak kupcy czy najemnicy), albo trafiali na zadziwiająco pojemny margines społeczny utożsamiany z państwem diabła - civitas diaboli. Dotkliwe w życiu codziennym skutki wykluczenia, których doświadczały poszczególne profesje (kat, prostytutka, najemnik, lichwiarz), wyznania (żyd, muzułmanin, heretyk,) czy „kondycje” (bękart, trędowaty, obłąkany)  rozciągały się także na los pośmiertny. W tym przypadku jedno nie budziło wątpliwości: pewne kategorie ludzi marginesu nie zasługiwały na chrześcijański pochówek z jego wzniosłym  rytuałem. Wobec nich wypracowano schematy alternatywnego pośmiertnego traktowania. Najbogatszy zestaw owych aktów i symboli spotykamy w przypadku pogrzebów samobójców.

Żeby zrozumieć sens  postępowania ze zwłokami samobójcy należy poczynić jeszcze kilka wstępnych uwag. Szczątki te ściągały hańbę na rodzinę denata, fizyczny kontakt z nimi powodował skalanie, narażając na utratę dobrego imienia. Patrząc szerzej samobójstwo zaburzało rytm życia całej wspólnoty, zakłócając jej kontakty ze Stwórcą. W takim wypadku konieczne było "wdrożenie procedury" umożliwiającej  bezbolesny powrót do pożądanego ładu, a przy tym zapewniającej widome potępienie zakazanego czynu.


Usunięcie zwłok

 Z określonych wyżej powodów niewielu ważyło się  na odcięcie wisielca, czekano raczej na królewskich urzędników (niekiedy był to wymóg), a najlepiej na miejscowego kata, który  w powszechnym mniemaniu był człowiekiem od brudnej roboty. Jeśli do targnięcia się na życie doszło w domu zmarłego wiele problemów nastręczało już samo wyniesienie zwłok. Spotykany w całej Europie zwyczaj przestrzegal przed przenoszeniem samobójcy przez drzwi. Aby uniknąć przykrych konsekwencji ciało wyrzucano przez okno, przez wybity w ścianie lub dachu otwór, niekiedy zaś przeciągano przez wykopaną pod progiem dziurę. Wszystko to, aby  utrudnić duchowi  samobójcy powrót do własnego domu (z tego samego powodu wymieniano czasem drzwi i okna), a sam budynek uchronić od skalania. Niekiedy, gdy inne metody zawiodły, dokonywano symbolicznego zniszczenia skażonego grzechem miejsca. Przeklęty budynek równano z ziemią, a w akcie tym solidarnie uczestniczyła okoliczna ludność (pamiętajmy o burzeniu domów heretyków czy ekskomunikowanych). Częściej jednak zadowalano się usunięciem frontowej ściany, bądź rozebraniem dachu (frontowa ściana wskazuje, że miał to być akt o charakterze publicznym).  Dzięki tym zdecydowanym zabiegom okolica unikała symbolicznego skażenia.

Droga do miejsca pochówku

O ile w normalnym przypadku pogrzeb poprzedzał uroczysty żałobny kondukt, to zwłoki samobójcy były włóczono na miejsce pochówku przez konie (za koński ogon, na macie, w skórzanym worku). Uczestnikami owego ponurego przedstawienia byli zazwyczaj kaci  bądź miejscowi rakarze. Podobny los spotykał część skazańców, dla których włóczenie na powrozie było klasycznym zaostrzeniem kary. Publiczne upokorzenie zwłok pozostawało zresztą typowym zabiegiem od czasów starożytnych (przypomnijmy chociażby słynne Scalae Gemoniae [schody],  na których rzymski plebs bezkarnie wyżywał się na zwłokach skazańców i upadłych polityków) i bez wątpienia w zamyśle miało charakter prewencji generalnej.

Rzadko cmentarz

Do końca średniowiecza prześmiewczy kondukt z reguły  nie kierował się w stronę cmentarza.  Miejsce to było obiektem szczególnej troski mieszkańców, zakłócenie spoczynku przodków wspólnoty  w ówczesnych umysłach nasuwało pytania o ich zbawienie. Prawo kanoniczne jasno stwierdzało, że gdy osoba niegodna zostanie pochowana w poświęconej ziemi należy dokonać jej natychmiastowej ekshumacji (często  wykonaniem miał się zająć odpowiedzialny za pochówek kapłan, który do tego czasu pozostawał ekskomunikowany). Sama ekshumacja była szczegółowo zaplanowanym widowiskiem. Jego centralnym punktem było włóczenie wykopanych zwłok przez miasto i porzucenie ich, wrzucenie do wody bądź spalenie. Stąd gdy późno otwarty grób zawierał już tylko przemieszane z ziemią drobne szczątki wykonywano kukłę przedstawiającą samobójcę i ją poddawano wspomnianym zabiegom.


Dopiero u progu czasów nowożytnych zaczęto dopuszczać część samobójców (uznanych za niepoczytalnych) do tzw. cichego pogrzebu, odprawianego w nocy, ukradkiem- bez obecności osoby duchownej. Nawet wówczas rodzina  zmarłego nie mogła liczyć na nic lepszego od rzadko uczęszczanego kąta cmentarza czy miejsca pod cmentarnym murem. Z czasem, dopiero w XVII-XVIII wieku, wyznaczano specjalne tereny pod pochówek m.in. samobójców czy nieochrzczonych dzieci.  W Anglii natomiast istniały specjalne ogrodzone cmentarze dla samobójców, w którym nie było bram ani furt. Ciała przenoszono nad murem. Być może symbolicznie chciano zamknąć przeklętą przestrzeń i uniemożliwić nieboszczykom powrót. W skrajnych przypadkach rodziny samobójców, gdy zawiodła mediacja z władzami kościelnymi (negocjacje i wypełnianie ewentualnego zadośćuczynienia trwało niekiedy latami, wówczas trumnę trzymano w pogotowiu) uciekały się do różnorodnych forteli, których celem było umieszczenie ciała na poświęconym terenie. Zdarzało się umieszczanie trumien na wierzchołkach drzew cmentarnych, ale częściej po prostu dochodziło do potajemnego pogrzebu (czynu surowo karanego).

Ośli pochówek

Ci którzy mieli mniej szczęścia trafiali do niepoświęconej a często jawnie przeklętej ziemi. Tak zwany ośli pogrzeb to najczęściej pochowanie na rozstajach dróg lub pod szubienicą (sub furco), co wiązało się ze szczególnym pohańbieniem nieboszczyka. Często decydowano się wtedy na pokazową egzekucję pośmiertną. Jest to zabieg zrozumiały - w samobójcy widziano zbrodniarza (zabójcę) jego zaś czyn w stopniu potworności zrównywano z kazirodztwem czy dzieciobójstwem. Wspólnym losem wielu ciał samobójców było zatem zawiśnięcie na stryczku (dodajmy- męskich ciał, kobiety z reguły palono). Dla dodatkowego pohańbienia zwłoki zwisały głową do dołu, niekiedy w towarzystwie dwóch zdechlych  psów (ten osobliwy zabieg stosowano także w Niemczech wobec skazańców żydowskich).

Niejednokrotnie aby dusza nie powróciła do świata zmarłych stosowano różnorakie praktyki magiczne: ciało zapobiegawczo przebijano kołkiem, chowano twarzą do ziemi, pozbawiano głowy, którą umieszczano  między nogami, na grobie sadzono ciernie etc. wszystko to miało skutecznie zatrzymać nieboszczyka na tamtym świecie. Powszechnie bowiem wierzono, że osoby które zmarły gwałtowną i okrutną śmiercią wrócą, aby jako złowrogie upiory prześladować bliskich. Także pochówek na skrzyżowaniu miał być kolejną metodą zmylenia duszy nieboszczyka, która nie potrafiłaby na rozstajach zlokalizować drogi do domu. Zakopywano je tam, ale i często palono, aby wymazać pamięć o przeklętym czynie i jego sprawcy. W Anglii pochówków przy skrzyżowaniach i przebijania palem zakazano dopiero w 1823 roku!

Wodny pochówek

Pozbywanie się ciał przez wrzucenie ich do wody był znanym od starożytności sposobem na radzenie sobie z pohańbionymi (Rzymianie pławili w Tybrze skazańców). W naszym przypadku zwłoki umieszczano w beczce, którą niekiedy opatrywano krótkim napisem wyjaśniającym przewinienie w niej spoczywającego. Również wszelkie moczary, rowy i brzegi jezior uważano za miejsce odpowiednie dla samobójcy (szczególnie dla topielca). Starano się przy tym  uniknąć  skalania  ziemi wspólnoty, bo jak wierzono zakopane w niej cialo zbrodniarza przyniosloby nieurodzaj bądź klęski w postaci gradobić i burz.  Najbardziej jednak oburzające przypadki zlecano rakarzowi. Czlowiek ten, zajmujący się usuwaniem z ulic padliny, wrzucał ciało delikwenta do obszernych dołów, w  których składowano okoliczne ścierwo. Znów zatem mamy aluzję do zwierzęcości samobójcy, którego czyn nie mieścił się w kategorii czynów ludzkich. Dlatego według wielu nie zasługiwał na więcej niż zwierzęcy pochówek na polu (bestialiter in campo).

Grób samobójcy

Grób samobójcy miał być czytelnym ostrzeżeniem dla jego potencjalnych naśladowców. Czasem rzucano nań  kilka kamieni.  Szesnastowieczne prawo rugijskie zalecało chować wisielca z pętlą na szyi, przy czym sznur miał wystawać na powierzchni jako symbol największej zbrodni.  Odpowiednio nad samobójcą, który dopełnił śmierci za pomocą noża przedmiot ten wbijano  w kawałek drewna wystający z miejsca wiecznego spoczynku.

Uwagi końcowe

Różnorodne kary i pośmiertne upokorzenia dla samobójców są zjawiskiem starożytnym (już jeden z królów rzymskich miał wieszać samobójców na krzyżach), które przetrwało w Europie do końca XIX wieku (jeszcze pod koniec wspomnianego stulecia potrafiono wrzucić zwłoki po prostu do rowu).  W krótkim wpisie skupilem się na praktyce średniowiecznej i nowożytnej, zawierającej w sobie wątki zarówno pogańskie jak i chrześcijańskie. Wspólnym ich mianownikiem jest przemieszany z pogardą i odrazą strach.  Luźna uwaga - wbrew panującemu przekonaniu już przed wiekami brano pod uwagę fakt, iż samobójca mógł dokonać swego czynu nie będąc w pełni władz umysłowych. Wtedy też godzono się na tzw. cichy pogrzeb, a rodzina w zasadzie unikała społecznego wykluczenia.  Trudno odrzucić myśl, że była to próba (w praktyce) radzenia sobie ze wstydliwymi przypadkami jak samobójstwa osób powszechnie szanowanych, wpływowych czy duchownych. Wystawienie ich na podobne upokorzenia byłoby trudne do pogodzenia z hierarchicznym pojmowaniem społeczeństwa.  Wydaje się, że mamy tu do czynienia z wtórnym zjawiskiem wobec podziału na osoby godne i niegodne. U tych ostatnich nie dopatrywano się nigdy wzniosłych motywów postępowania i nie szukano dla nich jakiegokolwiek usprawiedliwienia.  



Bibliografia
W kwestii bibliografii tym razem miałem ułatwione zadanie. Istnieje nowoczesna praca anglojęzyczna wyczerpująco omawiająca problem samobójstwa w średniowieczu (w rzeczywistości od starożytności do początków ery przemysłowej) - A. Murray, Suicide in the Middle Ages, 2 vols. 1998-200 Oxford. Na polskim rynku dysponujemy solidną, chociaż już nie tak ambitną w założeniach książką P. Dumy. Grób Alienata, Avalon 2010.. Warto sięgnąć także do klasyka. P. Aries, Człowiek i śmierć, Aletheia 2012. Korzystałem także ze starej ale nadal niezwykle cennej pozycji: Le suicide dans l'antiquite et dans les temps modernes (Gaston Garrisson) dostępnej tu.


PS. Chcialbym w miarę możliwości (dotkliwy brak czasu) przybliżyć wam cały margines społeczeństwa średniowiecznego.

Thursday, 6 March 2014

Protokoły koronerów angielskich [źródła]

   Tym drobnym wpisem pragnę otworzyć serię poświęconą dostępnym w domenie publicznej wartościowym publikacjom dotyczącym szeroko pojętej historii.

   Pozycja do której odsyłam okazuje się szalenie interesującym wyborem protokołów angielskich koronerów z lat 1265-1413. Źródło to stanowi świadectwo działalności  nominowanych od 1194  r. funkcjonariuszy królewskich (coroner), do których  obowiązków należało m.in. dokonywanie oględzin zwłok ofiar nieszczęśliwych wypadków, samobójstw i morderstw w angielskich hrabstwach. Ogromną zaletą wydania jest jego dwujęzyczność - teksty łacińskie opatrzone angielskim współczesnym tłumaczeniem. Niewątpliwa gratka dla zgłębiających tajniki średniowiecznej łaciny, ale i dla tych wszystkich, którzy poszukują wglądu w barwne epizody życia codziennego epoki. 

Select Cases From The Coroner's Roll 1265-1413, ed. Ch. Gross, London 1896.

Thursday, 6 February 2014

Rzymskie okrucieństwo cz. 1 [religia i arena]



   Zbrodnia bratobójstwa popełniona u zarania  Rzymu niczym przekleństwo ciążyła nad  jego długimi dziejami. Historia najwspanialszego starożytnego imperium jest bowiem w dużej mierze opowieścią o cierpieniu i okrucieństwie. Poniższy tekst  zgodnie z ideą bloga  zaznajomi czytelnika (może uda się czymś zaskoczyć i bardziej wyrobionych?) z najbardziej jaskrawymi przejawami rzymskiej atrocitas.

       Religia

   Wierzenia starożytne, w których przez cały okres rozwoju tkwił pierwiastek religii archaicznych, zawierały szereg odpychających  dziś elementów. Krwawa ofiara odgrywała zasadniczą rolę we wszystkich religiach starożytnych. Stanowiła namacalny dowód pobożności ofiarnika w bezpośredniej komunikacji z bóstwem. Przeprowadzana najczęściej w skupieniu, regulowana drobiazgowym rytuałem przeistaczała się niekiedy w prawdziwie krwawy spektakl z niekontrolowanym udziałem tłumu.

Ofiary zwierzęce

Przypadające na 15 marca Fordicidia należały do świąt  związanych z cyklem agrarnym, zapewniających obfite zbiory i płodność zwierząt. Ziemia - jak sądzono- najchętniej przyjmowała ofiarę  z  brzemiennego zwierzęcia (symbolu zapłodnienia). Rzymianie zwykli wówczas wrzucać do ognia płód cielęcia wyrwany z łona żyjącej jeszcze matki. Obchodzone  miesiąc później obrzędy ku czci bogini zbiorów Ceres (tzw. Cerialia)  przewidywały okrutny obyczaj palenia lisów. Zwierzętom przywiązywano do ogonów płonące pochodnie, po czym pędzono w groteskowej gonitwie w cyrku. Wskrzeszając tym samym archaiczny mit, starano się odsunąć zagrożenie pożaru zbiorów (obok suszy i rdzy zbożowej częstej przyczyny ich utraty). Zwierzęta traktowano zatem jako ofiarę zastępczą (swoista prewencja- lepiej zaspokoić boga zanim sam się o upomni o coś większego). W obchodzonym przez latyńskich rybaków  święcie ku czci rzeki Tyber (ludi piscatorii) ciskano w ogień żywe ryby. Podobnie czyniono w czasie wulkanaliów (ku czci Wulkana-Hefajstosa), kiedy to każdy mógł podejść do paleniska i wrzucić doń niewielkie żyjące zwierzęta w ofierze zastępczej za swoją duszę. Co roku wreszcie ulice Rzymu oglądały osobliwy pochód upamiętniający  katastrofę najazdu galijskiego z początków IV w. p.n.e. W czasie tzw. supplicia canum (karanie psów), święta przypadającego na 3 dzień sierpnia, przybijano do krzyża psa, po czym obnoszono w procesji w okolicach Circus Maximus. W ten sposób zwierzęta te  co roku ponosiły  karę za to, że nie ostrzegły Rzymian o szturmie Galów na Kapitol (wzgórze-centrum religijne i ostatni bastion obrońców). Wyręczyły je  wówczas jak wiadomo słynne gęsi kapitolińskie, które w tym samym pochodzie przystrajano i obnoszono z wielkim szacunkiem.  Być może zresztą całą historię spreparowano później dla uzasadnienia niezrozumiałego już obrzędu.

   Ofiary z ludzi

   Charakterystyczny dla mentalności wyznawców dawnych religii był głęboki niepokój  przed boskim gniewem. Rzymianie wyjątkowo trwożliwie pochodzili do wszelkich wyjątkowych zjawisk, dopatrując się w nich zapowiedzi rychłej kary. W czasie klęsk i niepokojów mnożą się lokalne świadectwa o deszczach kamieni, krwawiących zbożach,  dwugłowych płodach i tego typu złowróżbnych znakach. Wyjątkową panikę wywołał w 209 r. p.n.e. poród dwupłciowego dziecka (hermafrodyty).  Wezwani natychmiast haruspicy (wróżbici etruscy, specjalizujący się we wróżbach z wnętrzności zwierząt) stwierdzili, że niemowlę musi  zostać utopione jak najdalej od miasta. Tak też uczyniono, wyrzucając zamknięte w skrzyni dziecko na pełne morze (w czasach spokoju podobne zdeformowane istoty traktowano jako podarunek dla wysmakowanego odbiorcy np. cesarza).

   I chociaż Rzymianie stale odżegnywali się od barbarzyńskiego zwyczaju składania ofiar z ludzi, przy czym niezmiennie przypisywali go swym największym wrogom (szczególnie Kartagińczykom), to sami  w czasie największych klęsk bitewnych uciekali się do tego ostatecznego środka przebłagania bóstw. Zagrożona przez plemiona celtyckie republika w 228 p.n.e. szukała wybawienia we wskrzeszeniu starego, być może etruskiego obrzędu. Polegał on na zakopaniu żywcem schwytanych przedstawicieli wrogich ludów. I tak na Forum Boarium  (miejsce sprzedaży bydła) ów okrutny los spotkał dwie pary (kobiety i mężczyzn) galijskiego i greckiego pochodzenia złożonych w ofierze podziemnym bogom. Zaledwie kilkanaście lat później w identyczny sposób ratowano Italię cierpiącą pod jarzmem okupacji Hannibala. Trudno powiedzieć, czy posunięto się do tego pod wpływem ściśle religijnych zaleceń czy raczej starano się ułagodzić tym wrzenie mieszkańców  przerażonych postępem wrogich wojsk.  Motywy te zresztą ściśle się ze sobą łączą. Historia rzymska zna jeszcze kilka przekazów, które mogłyby świadczyć o ewentualnych krwawych ludzkich ofiarach, ale mają one charakter dość wątpliwy (jak krwawe saturnalia nad Dunajem czy rytualna egzekucja żołnierzy skazanych przez Cezara, których głowę przybito do Regii (budynek o znaczeniu religijnym).


Przemoc na arenie


   Od wieków amfiteatr słusznie uchodzi za symbol rzymskiego okrucieństwa. Pobudzony tłum dziesiątkami tysięcy gardeł domagał się krwi. Nic dziwnego. Już kilka dni przed zawodami ściany miejskich budynków pokrywały afisze zapowiadające krzyżowanie jeńców, rozszarpywanie chrześcijan przez lwy czy pokaz umiejętności najlepszych szkół gladiatorskich. Na arenie sycono oczy nie tylko walkami zawodowców, ale i wymyślnymi egzekucjami przestępców zwanych noxii ( noxii ad gladium ludi damnati – skazani na walkę na śmierć i życie) quasi-polowaniami tzw. venationes czy pozorowanymi (nie mylić z  bezkrwawymi) bitwami morskimi (naumachie).

     Gladiatorzy

   Organizatorzy (editores) stawali na głowie, aby to właśnie ich igrzyska zapamiętano jako najbardziej spektakularne. Jedną z niezawodnych metod było pomysłowe zestawianie przeciwników. Wszyscy wiemy o podstawowych typach gladiatorów różniących się ekwipunkiem i sposobem walki, ale za Domicjana chętnie oglądano walki karłów, a także szczególnie zabawne i nieporadne  zmagania tzw. andabatae, wojowników występujących na arenie z zasłoniętymi oczami.  Jerome Carcopino sugerował nawet (błędnie odczytując jeden z wierszy Stacjusza), że Domicjan zestawiał walki kobiet przeciw karłom, co wydaje się mało prawdopodobne.  Żaden z innych autorów (nawet łasy na wszelkie ciekawostki Swetoniusz) nie wspomina bowiem o walkach kobiet z mężczyznami. Ponawiane edykty cesarskie zakazujące walki na arenie szlachetnych kobiet z kręgów senatorskich i ekwitów mogą świadczyć o dość dużej  skali procederu. Z drugiej jednak strony brak  w łacinie klasycznej odrębnej nazwy dla „gladiatory” [zgodnie z regułami tego pięknego języka zwać by się musiała  „gladiatrix”].
 
   Kobieta na arenie pozostawała chyba zatem czymś wyjątkowym, należąc do tej samej klasy ekstrawagancji co karły czy egzotyczne zwierzęta wyłapywane w najdalszych zakątkach imperium. Cel pozostawał ten sam- sława i podziw dla sponsora igrzysk. Za czasów republiki organizacja wystawnych i ekstrawaganckich zawodów była doskonałą metodą zbierania poparcia przed wyborami. Za czasów cesarstwa dochodzi do monopolizacji, większość praw w tym zakresie kumuluje bowiem imperator, który stale uświetnia swoje panowanie. Niespokojny tłum daje się obłaskawić rozrzucaniem monet, setką dni świątecznych w stolicy i rozdawnictwem chleba. Plebs bywał kapryśny i wyczulony na punkcie swojej godności (pomimo niskiej kondycji społecznej należał przecież do grona obywateli rzymskich). Arena dawała mu pozory uczestniczenia w wyższej kulturze elit.  Wedle świadectw Marcjalisa zawartych w Liber spectaculorum (Księga widowisk) otwarcie koloseum uświetniono serią krwawych scen mitologicznych. Przekazy te budzą kontrowersje wśród historyków, niektórzy nie wierzą w ich wiarygodność, inni  przeciwnie dostrzegają w nich logiczne rozwinięcie idei krwawego sportu. Poprzestańmy na ich przytoczeniu.

Herakles na arenie

W jednej z nich kobieta zostaje unieruchomiona w sposób umożliwiający kopulację z pobudzonym bykiem. Odgrywa tym samym rolę występnej Pazyfae, która przez kontakt ze zwierzęciem powiła monstrualnego Minotaura (przypomnijmy, że Pazyfe ukryła się w drewnianej krowie zbudowanej na tę okazję).  Innym razem skazaniec przebrany za Orfeusza zmuszony jest do grania na lirze  naśladując owego  słynnego śpiewaka, który zwykł swym głosem obłaskawiać dzikie zwierzęta. Rzeczywistość krwawego przedstawienia pozostawała jednak nieubłagana – jeden z niedźwiedzi odstępuje od scenariusza i rozszarpuje biedaka na strzępy.

   Szczególnie nośnym motywem było męczeństwo Heraklesa usiłującego zedrzeć z siebie magiczną koszulę Dejaniry, zadającą niewysłowione cierpienia. Heros wkrótce daje za wygraną i rzuca się na płonący stos. Tzw. tunica molesta musiała być  dość popularnym rekwizytem, bowiem obraz skazańca wciśniętego w nasączone łatwopalnym  materiałem szaty uparcie powraca w źródłach epoki. W ten sposób słynny z perwersji Neron kazał oświetlać swe ogrody chrześcijanami służącymi za żywe pochodnie. Jak domyśla się Coleman scenę z pożarciem Dedala przez niedźwiedzia odgrywano poprzez  opuszczanie przebranego zań skazańca na specjalnym urządzeniu. Marcjalis wspomina wreszcie nieszczęśnika, który odgrywał przed widownią  słynny epizod z wczesnej historii Rzymu. Jako Mucius Scaevola (mańkut) opala swą rękę w ogniu. (Scaevola miał w ten sposób dowieść swojego męstwa w obliczu etruskiego króla).

   Do mitologizacji widowiska odniósł się także Tertulian nieprzejednany krytyk rzymskiej religii i związanych z nią obyczajów. Z jego przekazu wynika, że publiczność mogła obejrzeć na arenie samokastrację nieszczęśnika odgrywającego słynną scenę z mitu o bogini Kybele i jej kochanku Attysie, który pozbawił się męskości pragnąc w całości oddać się bogini. Historycy sądzą, że w tym przypadku skazańca postawiono przed bolesnym wyborem- albo pozbawi się przyrodzenia, albo zostanie zabity (podobny motyw pojawia się u Thietmara, kiedy  przybici do mostu cudzołożnicy w kraju  Bolesława Chrobrego dostawali nóż, dzięki któremu mogli się „wyrwać z opresji”). 

   Pozbycie się ciał

   Co robiono z ciałami skazańców? Przy ówczesnym stanie higieny bez wątpienia stanowiło to ogromne wyzwanie. Niechętni wobec Kaliguli historycy rzymscy utrzymywali, że regularnie karmił on ludzkimi ciałami dzikie bestie, które utrzymywano w Rzymie.  Ale byłoby to zjawisko raczej wyjątkowe. Częściej wrzucano je do zbiorowych mogił, chociaż w Rzymie istniały i miejsca, gdzie publicznie eksponowano ciała skazańców aż do ostatecznego rozkładu. Chętnie także (co musi nas szokować) wrzucano je do Tybru, co wiele razy skutkować miało epidemią (epidemią skończyła się  jedna z naumachii, po której setki ciał „marynarzy” pływało na jednym ze sztucznym zbiorników wodnych,).

   Venationes

   W amfiteatrze zwierzęta obok pokazów tresury  walczyły w nierównej walce z  uzbrojonymi tzw. (venatores/bestiarii) lub wykonywały wyrok rozszarpania bezbronnej ofiary. Specjalnie szkolone i głodzone często jednak niechętnie opuszczały klatki i odmawiały walki. Wówczas zmuszano je do tego rozgrzanym prętem bądź przeganiano wiązkami zapalonej słomy. Byki już w czasie walki rozjuszano wbijając im w ciało małe płonące ostrza. Zwierzęta zaś szczególnie niechętne walce spinano łańcuchami, co musiało w końcu doprowadzić do konfrontacji. 

   Pozostające w  dyspozycji cesarzy zasoby pozwalały na organizację prawdziwych rzezi. W czasie cyklu zawodów związanych z otwarciem Koloseum w 80 roku n.e. życie straciła niewyobrażalna liczba 9 tysięcy sztuk. Kilkadziesiąt lat później triumfy Trajana  na wschodzie uświetniono 10 tysiącami ubitych  zwierząt (przewyższając Flawiuszy). Zestawiano przy tym wszelkie pary zwierząt żyjących w różnych środowiskach naturalnych. Czasem dochodziło do dość kuriozalnych konfrontacji, jak walka niedźwiedzia z foką czy pytonem. Uwagę Marcjalisa szczególnie przykuła potyczka nosorożca z niedźwiedziem. Ten pierwszy- jak zauważył poeta- był zupełnie niezainteresowany swym przeciwnikiem.  Jednak  gdy został odpowiednio rozjuszony, błyskawiczną szarżą wyrzucił niedźwiedzia wysoko w powietrze, raniąc przy tym śmiertelnie.  W walce z bykami zręcznością popisywali się  Tesalowie, którzy w pełnym galopie z wielką wprawą łamali karki uciekających byków (łapali linami za rogi  po czym gwałtownie je przyciągali). Niejednokrotnie zalewano arenę, każąc zwierzętom walczyć w wodzie. W 2 r. p.n.e. w specjalnie przygotowanym basenie zabito w ten sposób 38 krokodyli. Tradycja wykorzystania zwierząt do wykonywania kar śmierci poprzedzała zresztą walki na arenie. Już Lucjusz Emiliusz Paulus po serii oszałamiających zwycięstw  w III wojnie macedońskiej  w roku 167 p.n.e. w czasie świętowania sukcesów wydał dezerterów z własnej armii na stratowanie przez słonie.

Zwierzęta angażowano- jak wiadomo- również w scenach mitologicznych. W jednej z nich postać przebrana za Dianę, patronkę łowów, przeszyła włócznią prośną świnię, która w agonii wydała na świat potomstwo (zapewne właśnie obejrzenia porodu oczekiwała widownia). W ten sposób zobrazowano podwójną funkcję Diany- patronki łowów i narodzin. Wymuszony poród  cielęcia na oczach widowni wspomniał także sam  Tacyt.

       Zakończenie

   Kilka słów komentarza. Tekst nie ma służyć jakiejkolwiek etycznej ocenie cywilizacji rzymskiej. Byłoby to zadanie niezwykle trudne, a przy tym z góry obciążone błędem anachronizmu. Człowiek współczesny,  który w tzw. państwach cywilizowanych w dużej mierze oddalił od siebie śmierć i cierpienie (względny pokój, brak kar cielesnych, oderwanie konsumenta od produkcji żywności pochodzenia zwierzęcego, masowe użycie środków przeciwbólowych i znieczulających, idea praw naturalnych przysługujących każdemu człowiekowi etc.) miałby trudności ze zrozumieniem roli przemocy w świecie antycznym. Człowiek starożytny od narodzin zanurzony był w niezwykle brutalnej rzeczywistości. Od dzieciństwa wychowywany biciem nie uważał niewolników czy przedstawicieli niższego stanu za istoty obdarzone równym mu człowieczeństwem. Walcząc na wojnach oglądał pola zasłane okaleczonymi ciałami poległych. Przy żałosnym stanie ówczesnych służb policyjnych i dość niewydolnej władzy centralnej chciał naocznie upewniać się o tym, że przestępcy są odpowiednio karani.  Stąd też wiszące przed bramami miast zwłoki przestępców czy pokazy publicznych kaźni nie mogły wywoływać większego poruszenia.  Trudno powiedzieć jak częstym zjawiskiem było nasycanie oczu podcinaniem gardeł walczących nieszczęśników w czasie wystawnych uczt rzymskich senatorów, ale wiemy, że ściany jadalni w domach bogatych Rzymian ozdabiano niekiedy brutalnymi scenami walk gladiatorów. Fakt odnalezienia w Pompejach terakotowej butelki  służącej do karmienia dziecka z wyobrażeniem gladiatora dość chyba mówi o rzymskiej mentalności.

   Z jednej jeszcze powodu należy powstrzymać się od ferowania wyroków. Materiał, który wyselekcjonowałem ma w dużej mierze charakter anegdotyczny. Są to pojedyncze wzmianki w źródłach różnego rodzaju (prawnych, literackich, epigraficznych, archeologicznych), trudno na ich podstawie wyrokować o skali występowania podobnych zjawisk w kulturze rzymskiej.
Jedno jest pewne cywilizacja rzymska pozostaje wyjątkowa pod względem instytucjonalizacji i różnorodności form krwawych widowisk, które stały się trwałym elementem jej tożsamości. Najbardziej uderzające są właśnie tkwiące w rzymskim okrucieństwie elementy rozrywki i przyjemności. Obserwowanie cierpienia zadawanego w sposób wyrafinowany było jednym z niewielu luksusów, na które mógł sobie pozwolić przeciętny zjadacz państwowego chleba w Rzymie.

P.S. Trudno na koniec nie uczynić odniesienia do mitu średniowiecza (obie epoki uwielbiam w równym stopniu), które zupełnie niesłusznie uważane jest za epokę wyjątkowo okrutną w dziejach ludzkości. 

P.S. 2 Druga część obejmie prawo karne, dyscyplinę w wojsku oraz traktowanie niewolników.


Pisząc tekst wykorzystałem m.in.
D. L. Bomgardner, The Story of the Roman Amphitheatre, London- New York 2000.
C. M.Coleman, Fatal Charades- Roman Executions Staged as Mythological Enactments, in: The Journal of Roman Studies, vol.80, (1990), s. 44-73.
M. Jaczynowska, Religie świata rzymskiego, Warszawa 1990.
G. Jennison, Animals for Show and Pleasure in Ancient Rome, Manchester 1937.
I. Kaczor, Deus, Cultus, Ritus. Studium na temat charakteru religii starożytnych Rzymian, Łódź 2012.
D. G. Kyle, Spectacles of Death in Ancient Rome, London-New York 1998.
K. Nossov, Gladiator. Rome's Bloody Spectacle, Osprey Publ. 2009.
P. Plass, The Game of Death in Ancient Rome, Wisconsin 1995.
H. Scullard, Festivals and Ceremonies of The Roman Republic, London 1981.

T. Wiedemann, Emperors and Gladiators, London-New York 1992,


Wednesday, 24 April 2013

Mroczne wieki?


Wyobrażenia  przeciętnego Europejczyka o Grecji klasycznej,  w szczególności zaś o ówczesnych Atenach, skażone są optyką narzucaną przez ideały świata XX- wiecznych demokracji liberalnych. Systemy te i rozpostarta wokół nich ideologia sięgają swymi mackami do starożytności, poszukując swej historycznej tożsamości. Poszukiwanie to ma za zadanie  w sposób widomy odciąć się od rzekomej religijnej opresyjności i fanatyzmu cywilizacji średniowiecza, przeciwstawiając jej epokę triumfu rozumu i wolności - pochopnie przypisywanych starożytności.


Greckie polis było, wbrew temu, co się najczęściej o nim mówi, wspólnotą w największym stopniu przesiąkniętą  religijnością i irracjonalizmem. Właściwie poleis nie były związkiem samych ludzi, a sakralną wspólnotą mieszkańców związanych szczególną umową i gwarancją opieki z  lokalnymi bóstwami. Jakiekolwiek wystąpienie przeciwko owej uświęconej tradycją umowie było wykroczeniem godzącym w podstawy  rozwoju całej społeczności.  Starożytność w żadnym wypadku  nie znała współczesnego rozdziału na to, co świeckie i boskie. Podział ów, jakby to paradoksalnie nie zabrzmiało,  przyniosło dopiero chrześcijaństwo- choć i ono szybko o tym zapomniało.



Sekcje zwłok.

Odrzucenie pokładów narosłych przez stulecia mitów dotyczących średniowiecza każe w sposób radykalny zrewidować pogląd, jakoby chrześcijaństwo zaprzepaściło doskonale rozwijającą się w starożytności naukę anatomii.
Tabu o charakterze religijnym przeszło tysiąc lat blokowało możliwości przeprowadzania sekcji zwłok zarówno wśród Greków, jak i Rzymian. Właściwie w całej historii antyku śródziemnomorskiego jedynie Herofilos z Chalcedonu przeprowadzał regularne sekcje zwłok.  Należy dodać,  że czynił to dopiero na przełomie IV i III wieku p.n.e. Niestety źródła wskazują, że miłość do nauki nakazała mu nadto zgłębiać tajniki wiwisekcji na zupełnie żywych już obiektach- ówczesnych kryminalistach. Zarówno przed nim, a zatem w Grecji klasycznej, jak i po nim dokonywanie sekcji było surowo wzbronione jako najcięższe przestępstwo religijne. Rozwój anatomii musiał zadowalać się badaniem zwłok zwierząt aż do XIII wieku, a zatem do czasów tonących w mrokach średniowiecza. Ciało zmarłego miało w przekonaniu Greków charakter sakralny i naruszenie jego integralności mogło wywołać gniew bogów; samo dotykanie zwłok przynosiło największą zmazę , a traktowanie ich narzędziem ostrym musiało bez wątpienia zaprzepaścić szansę denata na funkcjonowanie w zaświatach. Dopiero zatem chrześcijaństwo zrewolucjonizowało podejście do problemu autopsji. Przez całe średniowiecze nie pojawił się żaden autorytatywny  zakaz (natury ogólnej) uprawiania tego procederu. Co więcej, papież Innocenty III gorliwie wprost zachęcał, aby badać w ten sposób ciała osób zmarłych w niewyjaśnionych okolicznościach. XIII wiek był przeto okresem rozwoju tego- zaniedbywanego w starożytności- działu medycyny. 


Palenie książek, trucie ich autorów.

Ateny, w zasadzie niesłusznie, jawią się nam jako kolebka wolnomyślicielstwa i suwerennego intelektualnego wyboru jednostki.
Pierwszy w historii przypadek wrzucenia w ogień książki  z powodów religijnych, wrzucenia- dodajmy- z rozkazu władzy, odnajdujemy w złotej epoce demokracji ateńskiej. Wówczas to,  w 411 r. p.n.e., słynny Protagoras za publiczne głoszenie o tym, iż o bogach nie może powiedzieć ani czy istnieją, ani czy nie istnieją został skazany na wygnanie, a pisma jego oficjalnie wydane na spalenie. Każdy, kto takowe posiadał winien je  wówczas oddać, aby zadość uczynić publicznej i ponurej ceremonii.   Prześladowań z powodów religijnych i światopoglądowych doznało zresztą wielu wybitnych Ateńczyków; wymieńmy tylko tych najbardziej znanych: Anaksagorasa, Sokratesa i Eurypidesa.  Jak pokazał Sokrates, Grecy woleli wykorzystać wolność słowa do skłonienia wielkiego mędrca do wypicia cykuty, aniżeli usłuchać jego zbawiennych rad.  Niestety, wiele z nich uznano wówczas  za przejaw niewiary filozofa w państwowych bogów, a na to żaden wolny Ateńczyk pozwolić sobie nie mógł (szczególnie niechętnie przyjmowano kwestionowanie zasad demokracji). 



Zamach Kylona. 

W VII wieku p.n.e. doszło w Atenach do oligarchicznego zamachu stanu zorganizowanego przez wpływowego arystokratę, niejakiego Kylona. Zamach, jak zamach- było ich wówczas wiele. Ten jednak zapisał się w świadomości Greków wstrząsającą zbrodnią, na zawsze kładącą się cieniem na ich wyobrażeniach  o  własnej państwowości. Zepchnięci na Akropol buntownicy, opuszczeni w międzyczasie przez samego prowodyra, weszli w pertraktacje z resztą Ateńczyków. Stanęło na tym, iż dawnym zwyczajem mogą liczyć na azyl sakralnego miejsca, jakim było owo wzgórze. Niestety, wojownicy  z ateńskiego rodu Alkmeonidów naruszyli  świętą tradycję, dokonując bezprzykładnej  rzezi na przebywających tam buntownikach. Pamięć o straszliwej zbrodni przetrwała wiele stuleci. Niejednokrotnie bowiem jeszcze przyszło zapłacić potomkom owego splamionego religijną zmazą rodu za błędy swych przodków.  Już pod koniec VII wieku powołano specjalny trybunał do osądzenia wykroczenia. Oprócz wygnania wszechpotężnego rodu,  zarządzono nadto ekshumację ciał wszystkich jego nieżyjących członków i wyrzucenie ich poza granice Attyki.  Doskonale owe wydarzenia obrazują przemożny wpływ, jaki lęk przed religijną zmazą- miasma- wywierał na najważniejsze decyzje polityczne w ówczesnych Atenach.


Omijaj Ateny, wiedźmo !

Mało kto dziś wie, że  w  IV wieku p.n.e.  doszło w Atenach do prawdziwie zbiorowej psychozy, która zapisała się  pierwszym w historii Europy masowym polowaniem na czarownice. Osobliwością ówczesnego prawa, na poły jeszcze rodowego, była odpowiedzialność zbiorowa. Przewidziana za uprawianie czarów kara śmierci dotykała całą rodzinę oskarżonej osoby. Dość powiedzieć, że kobieta imieniem Theoris, mieszkanka Lemnos, została  publicznie  spalona za nekromancję z donosu sławnego Demostenesa. Sposób wykonania kary- upatrujący w ogniu jedynej siły zdolnej oczyścić  miasto z nałożonej przez czarownicę zmazy- zawdzięczała późniejsza Europa właśnie Grekom. 


Siecz na rozkaz Aresa

Jak już wykazaliśmy, dość prymitywna religijność oraz towarzyszący jej powszechny lęk przed czynem zdolnym ściągnąć karzący gniew bogów przenikały każdy element życia ówczesnego Greka. Jednym z najbardziej obciążonych nimi sfer była szeroko pojęta wojskowość. Żadna wręcz armia nie mogła wyruszyć do boju bez zasięgnięcia opinii wieszczki bądź wróżbity. Jak bardzo baczono na głos przemawiających przez nie bogów, pokazuje przykład Sparty, która oficjalnie odpowiedziała posłom Aten, alarmującym o zbliżającej się do wybrzeży ogromnej armii Dariusza, że wojska jej nie mogą wyruszyć przed pełnią księżyca. Niepomyślna odpowiedź bogów paraliżowała zatem wielkie kampanie wojskowe, opóźniane do chwili otrzymania pozytywnych od nich znaków. Dotarcie na pole bitwy nie rozwiązywało problemu, bowiem wyruszenie do ataku bez dopełnienia formalnych obrzędów były w oczach Greków samobójstwem. I tak pod Platejami niezłomni Spartiaci przez długi czas nieruchomo, z bronią u nogi, znosili ostrzał łuczników wroga, cierpliwie czekając na to aż bogowie dadzą swój znak. Bogowie nie tylko przemawiali, ale i czynnie wspomagali walczące strony. Historycy ówcześni przekazali nam barwne opisy zupełnie historycznych bitew, w których to widziano chociażby półboskiego Tezeusza gromiącego Persów pod Maratonem.


Zachowanie wobec pokonanego wroga także regulowały prawa i wyobrażenia religijne. W dawniejszych czasach, jeszcze w epoce archaicznej jeńców brano tylko po to, aby złożyć po chwili w krwawej ofierze bogu, któremu przypisywano zwycięstwo. Później było niewiele lepiej. Masakry jeńców na polach bitew, wyrżnięcie całego miasta albo zaprzedanie dzieci i kobiet w niewolę było powszechnym elementem rzemiosła wojennego. Obliczono, że w ok. 35% przypadków zdobyte miasta były świadkiem powszechnej rzeźni bądź zaprzedania mieszkańców w niewolę. Dalece kontrastuje to z obyczajem  średniowiecza, w którym to w zasadzie wojna była sportem szlachty; ta zaś wolała wziąć pokonanego w niewolę, aby otrzymać zań okup, aniżeli dokonywać bezsensownej i nieopłacalnej masakry. Oczywiście zdarzały się i wówczas krwawe łaźnie, ale w dużo  mniejszym stopniu. 
Zdobyczne zbroje, broń i skarby nie mogły służyć zwycięzcy, gdyż były budulcem (ułożone w stosie)  tzw. tropaion- trofea poświęconego bogu.   W czasach klasycznych bogowie musieli się zadowalać już tylko częścią łupów- dziesięciną.



Pięta Achillesa

Szokująca do dziś niektórych praktyka przechowywania, a także pielgrzymowania do cudownych relikwii chrześcijańskich świętych jest jedynie kontynuacją starszej praktyki greckiej, w której to roiło się od cudownych fragmentów ciał mitycznych bohaterów. Każdy zatem mógł przy okazji obchodów wielkich świąt zwrócić swe oczy w przebłagalnym spojrzeniu na specjalnie spreparowaną i przechowywaną część ciała mitycznego herosa.


(Dys)pozycja  kobiety.

W największym skrócie: pozycja kobiety odzwierciedlała najgorsze tendencje społeczeństw patriarchalnych. Można ją porównać z sytuacją niewiasty w kraju kręgu muzułmańskiego, w którym szariat rozciąga się na stosunki świeckie. Nie mogła ona zatem spacerować po mieście bez towarzystwa mężczyzny ze swego rodu bądź męża, zmuszona była do przebywania w oddzielnym skrzydle domostwa, w tzw. gineceum, gdzie zalecano jej tkanie i wyszywanie tkanin. Małżeństwo było z zasady beznamiętnym kontraktem wymiany między ojcem, a przyszłym mężem; kobiety nawet nie pytano o zdanie w owej  sprawie.  Nie mogła uczestniczyć w spotkaniach z zapraszanymi do domu gośćmi. Rzadko rozmawiała z mężem, który spędzał czas na sympozjonach w towarzystwie uroczych heter. Żona była w zasadzie przeznaczona do płodzenia dzieci, a zatem pełniła rolę gwarancji zachowania kultów rodzinnych.

Tuesday, 23 April 2013

Wikingowie odkrywają... wikingów dla Ameryki



O ile rogaty hełm jest czystym produktem popkultury, to drugie z kolei nasuwające się skojarzenie ze światem wikingów- długie łodzie- jest jak najbardziej prawidłowe. Synowie Północy- podobnie jak niegdyś Grecy - byli  (niejako konieczności) znakomitymi żeglarzami, a zarazem i mistrzami w dziedzinie  szkutnictwa. Łódź towarzyszyła Normanowi od narodzin do metafizycznej podróży pośmiertnej. Jej czerwone żagle mroziły krew w  żyłach bezbronnych  mieszkańców  od bogatego Konstantynopola do wybrzeża dzisiejszej Kanady. Znakomite wykorzystanie naturalnych właściwości drewna, którego struktury nie naruszała piła dawało wyśmienite  wprost rezultaty.  Pewien niemal współczesny nam  człowiek zapragnął na własnej skórze przekonać się o klasie wikińskiej łodzi.


Magnus Andersen  postanowił w roku 1893 pokonać odległość dzielącą wybrzeża Norwegii od Stanów Zjednoczonych na współczesnej, zrekonstruowanej jednostce . Za wzór posłużył mu doskonale zachowany egzemplarz, odkryty ponad dekadę wcześniej w Gokstad. 











Idea budowy łodzi narodziła się w niezwykle interesujących warunkach. Podrażniona po raz kolejny duma Skandynawów, którzy dowiedzieli się o replice jednego ze statków Kolumba wystawianej w Chicago na czterechsetną rocznicę odkrycia Ameryki (1492-1893), zmobilizowała ich do pracy wokół koncepcji efektownego uzmysłowienia światu o wkładzie nieustraszonych wikingów w odkrywaniu nowego lądu. Nasi bohaterowie doskonale wiedzieli, że często bałamutne przekazy sag i ubogie w znaleziska stanowiska archeologicznie nie mają szans na przebicie się do powszechnej świadomości. 


W przedsięwzięcie zaangażował się bez mała cały naród, nie skąpiący datków na kosztowną budowę. Najlepsi konstruktorzy i rzemieślnicy kraju stanęli wobec trudności pozyskania odpowiednich materiałów. O ile znakomici  ich przodkowie nie mieli większych problemów w znalezieniu przeszło dwudziestometrowego dębu przeznaczonego na kil, to nasi konstruktorzy musieli go paradoksalnie sprowadzić  z... Kanady. Mimo tych problemów prowadzone w ekspresowym tempie prace uwieńczono już zimą 1893. Łódź ochrzczona wówczas mianem "Wikinga"  miała 24 metry długości,  przeszło 5 metrów szerokości, wraz z masztem pięła się na wysokość 15 metrów; całkowity koszt budowy wyniósł 12 tys. koron. 




Wielki  eksperyment, mający udowodnić światu możliwość dopłynięcia przez Leifa Erikssona do wybrzeży Ameryki  niemal tysiąc lat wcześniej, rozpoczął się 30 kwietnia 1893 r. Aby utrudnić przedsięwzięcie, postanowiono nie zatrzymywać się na kolejnych wyspach Oceanu Atlantyckiego- jak czynili wikińscy żeglarze.  Już w trakcie próby możliwości łodzi przeszły najśmielsze oczekiwania. Na próżno cztery nowoczesne żaglowce usiłowały dotrzymać kroku łodzi kapitana Andersena- osiągającej  prędkość dochodzącą do 11 węzłów .  Jednostka zachowywała się znakomicie na wzburzonej wodzie, a kapitan wielokrotnie podkreślał zaskakującą łatwość w sterowaniu. Żadna z burzy, które szalały na Atlantyku nie zrobiła wrażenia na konstrukcji.  Kadłub łodzi pracował perfekcyjnie unosząc się o kilkanaście centymetrów, co zmniejszało tarcie i pomagało uzyskiwać większą prędkość. Elastyczna konstrukcja, pozwalająca na  bezpieczne odkształcanie szkieletu o kilkanaście centymetrów znakomicie wznosiła niebezpieczeństwo potężnych fal. Ląd ujrzano już po rekordowych  27 dniach. 






Nasi bohaterowie zawijają do Chicago.







Po przybiciu do brzegu Nowego Jorku został ostatni etap- dopłynięcia kanałami rzecznymi na wystawę w Chicago poświęconą Kolumbowi i jego odkryciu.  Po raz kolejny ujawniła się wyższość konstrukcji wikingów, która przy płytkim zanurzeniu bez większych problemów przedzierała się tam gdzie współczesne łodzie nie miały by szans. Wreszcie przybito do miejsca uroczystości. "Wiking" stał się największą atrakcją obchodów,  kradnąc show genueńczykowi. Prasa całego świata zajęła się resztą. Niemal każdy  mógł przeczytać o pierwszych niezłomnych odkrywcach i ich niemniej dzielnych potomkach pragnących przypomnieć światu bohaterstwo swojej nacji. Sławna łódź pozostała w Chicago jako dar dla tamtejszego muzeum, w którym można ją oglądać do dziś.