Wszystkim chyba utkwiła w pamięci jedna z
ostatnich scen Imienia róży (filmu), w której rozjuszony tłum nastaje na życie demonicznego Bernarda Gui. Prawdę mówiąc mamy w niej do czynienia z zupełną fikcją, ale - jak się za
chwilę okaże - taką, która nie byłaby w owych czasach czymś nieprawdopodobnym.
Nie miejsce tu zatem na ponowne obalanie narosłych przez stulecia wokół
inkwizycji mitów (trwanie owej czarnej legendy wyczerpująco przedstawia w klasycznej
już pracy E. Peters, Inquistion, Berkeley 1989), ale na przybliżenie mniej
znanego aspektu funkcjonowania średniowiecznej inkwizycji: czynnego
oporu ludności, z jakim na co dzień spotykali
się urzędnicy zaangażowani w procedury ścigania błędnowierstwa.
Inkwizytor, nawet ten wyposażony w
najpotężniejsze pełnomocnictwa papieskie, pozostawał w ogromnym
stopniu zależny od nastawienia do jego misji ośrodków decyzyjnych w
terenie. O ile od współpracy z miejscowym klerem zależało powodzenie
akcji antyheretyckiej, to wsparcie władzy świeckiej okazywało się niekiedy
sprawą życia i śmierci. Nieprzypadkowo działalność większości inkwizytorów
rozpoczynała się od zdobycia mandatu władcy świeckiego, który zapewniał pełną
współpracę i fizyczne wsparcie dla poczynań tropiciela herezji. Były
to kwestie realnego ścigania i więzienia heretyków, przede wszystkim
zaś zapewnienia inkwizytorowi zbrojnego orszaku
(ochrony).
Pomimo tego działalność na terenach tak przesiąkniętych herezją, jak chociażby ówczesna Langwedocja nie należała do najbezpieczniejszych zadań. „Herezja katarska”, połączona z głębokim patriotyzmem lokalnym, stanowiła nie lada wyzwanie dla duchownych realizujących swe obowiązki antyheretyckie. James Given prześledził i zestawił dla tych ziem wszelkie akty przemocy torpedujące szeroko pojętą działalność osób zaangażowanych w proces inkwizycyjny. Opór - niekiedy spontaniczny - obejmował m. in.: zabójstwa informatorów inkwizycji (1235 r. Aigrefeuille, 1310 r. Ax-les-Thermes, 1310 r. Junac), okaleczenia (jednej z informatorek w Montaillou w 1309 odcięto język) oraz szantaż (przypadki szantażu i przekupstwa osób, które były w stanie zaszkodzić zainteresowanemu na przesłuchaniu były wręcz codziennością). Częstym zjawiskiem było otwarte sabotowanie realizowania uprawnień inkwizycyjnych : chociażby w 1234 r., gdy tłum siłą uwolnił podejrzanych więzionych przez inkwizytora (Ferriera). W tym samym roku w Narbonne motłoch pokrzyżował próbę aresztowania heretyków z rozkazu władz. W roku 1235 tuluzańscy obywatele uratowali niejakiego Jeana Teisseyre od stosu. Spokojem nie mogli cieszyć się na południu Francji dominikanie, których powszechnie utożsamiano z działalnością trybunału. W gorącym 1235 roku kilku przedstawicieli zakonu kaznodziejów próbowano wręcz ukamienować. Następnie zaś wypędzono z Tuluzy zarówno inkwizytora Guillaume Arnauda jak i cały powiązany z nim konwent. Stan permanentnego napięcia w Langwedocji utrzymywał się przez kolejne dziesięciolecia, do momentu gdy na początku kolejnego stulecia doszło do gwałtownych powstań antyinkwizycyjnych w Albi i Castanet. Wówczas to przeprowadzono słynny szturm na murus (więzienie inkwizycyjne) w Carcassonne. Jak wynika z tej przydługawej wyliczanki, stosunki w Langwedocji charakteryzowały się narastającą wrogością, odnajdującą niekiedy upust w gwałtownej reakcji tłumu, którego żadna doczesna i wieczna kara nie były w stanie powstrzymać.
Poza wspomnianymi wybuchami powszechnego gniewu odnajdujemy jednak akcje cechujące się pewnym stopniem zorganizowania i ściśle określonym celem. Celem tym była…dokumentacja inkwizycyjna ( a ściślej mówiąc jej zniszczenie). Skrzętnie spisywane protokoły pozwalały kolejnym śledczym planować szeroko zakrojone akcje antyheretyckie. Dokumenty te były doskonałym narzędziem do wywierania nacisku na każdego, kto miał cokolwiek na sumieniu. Ktokolwiek stawił się chociaż raz na przesłuchaniu do końca życia pozostawał już pod kontrolą inkwizycji. Udoskonalona przez inkwizytorów langewdockich technika dokumentacji pozwoliła na znaczące usprawnienie procesu ścigania i karania odstępstwa. Nic zatem dziwnego, iż wśród katarów budziły owe zapiski taką samą nienawiść co inkwizytorzy. W 1242 r. grupa katarskich rycerzy z Montsegur zamordowała w Avignonet dwóch słynnych inkwizytorów, Wilhelma Arnauda i Szczepana z Saint-Thibery. Nieprzypadkowo zniszczono wówczas także całą towarzyszącą im dokumentację.
W Caunces pięć lat później zorganizowano
zasadzkę na pewnego notariusza inkwizycji. Zabito go, po czym
przechwycono wszelkie znalezione dokumenty. W odpowiedzi na podobne akcje
poszczególne synody nakazywały sporządzanie kopii dokumentacji i przechowywanie
ich w bezpiecznym miejscu. Nie przeszkodziło to w organizacji najciekawszej i
najzuchwalszej akcji w historii oporu przeciw inkwizycji. Spisek miał
na celu przechwycenie i zniszczenie inkwizycyjnych archiwów w
Carcassone. W połowie lat 80. inkwizytor Carcassone zgromadził wiele informacji
o Dobrym Człowieku (takim mianem określali się sami katarzy) Guillaume
Pagesie. Z dokumentów tych wynikało, iż mrowie wpływowych i
szanowanych obywateli miasta utrzymywało z nim podejrzanie ścisłe
kontakty. Wśród tych, którzy mogli stracić najwięcej odnajdujemy m. in.
profesorów prawa, kanoników, a nawet urzędników miejscowego biskupa.
W celu przeprowadzenia akcji
pozyskano jednego z bliskich współpracowników miejscowego
inkwizytora, byłego heretyka, Bernarda de la Garrigue z Lados. Miał
on wykraść i spalić wszelkie obciążające dowody. Jednakże nie posiadał on
podstawowej kwalifikacji do wykonania swojej misji- nie umiał czytać, dlatego
też wtajemiczono w całą sprawę pewnego kopistę. Przy pierwszej swej
próbie odkryli obaj, iż Jean Galand (inkwizytor) zabrał ze sobą w podróż do
Tuluzy klucz do skrzyni. Zanim spróbowali ponownie wkraść się do archiwum po
jego powrocie, Galand dowiedział się o całym spisku i
wnet zapoczątkował szerokie aresztowania i dotkliwe represje.
Nieuchronnie dochodzimy do problemu bezpośrednich ataków na samych inkwizytorów, które kończyły się ich śmiercią bądź okaleczeniem. Ziemie polskie przez stulecia stanowiły peryferia walki KK z herezją. Kolejni inkwizytorzy pracowali głównie jako teolodzy i kaznodzieje, mający raczej na celu zapobieganie odstępstwu aniżeli jego represjonowanie. Dopiero ruch husycki rzucił wyraźne wyzwanie polskiemu Kościołowi. Główny jednak ciężar wzięli wówczas na barki nieprzejednani biskupi pokroju Bnińskiego czy Oleśnickiego. Pomimo tego odnajdujemy w rodzimych źródłach ciekawą wzmiankę o nieznanym z imienia inkwizytorze, który został brutalnie napadnięty na Kujawach w pierwszej połowie XV wieku. Jak wynika z późniejszych zeznań przed sądem biskupim, pozbawiono go wówczas uszu oraz nosa, a także wyłupiono oczy.
Inni mieli jeszcze mniej szęścia. Sam początek
działalności inkwizytorów papieskich to klasyczny schemat zbrodni i kary,
przyprawiony makabrycznym średniowiecznym sosem. Jako pierwszy „inkwizytor” na
ziemiach niemieckich, Konrad z Marburga otrzymał od papieża w
1231 r. niezwykle szerokie pełnomocnictwa w kwestii ścigania i
sądzenia przypadków herezji. Potrafił skutecznie wyegzekwować
wsparcie władz świeckich, co w połączeniu z możliwością posługiwania się
ekskomuniką i interdyktem pozwoliło mu zaprowadzić rządy bezprzykładnego
terroru. Właściwie jedynie jego wyobraźni przypisać należy
„funkcjonowanie” na tych ziemiach rzekomej sekty lucyferian. Co
gorsza niestabilny Konrad otoczył się zgrają niewykwalifikowanych, fanatycznych
kreatur, pokroju Konrada Dorso. Trudno dziś oszacować
ilość ofiar działalności tego posępnego trybunału. W każdym razie doprowadziła
ona wkrótce do interwencji miejscowego kleru, zaniepokojonego wszechmocną
pozycją tropiciela herezji. Kolejne apele trafiały do Stolicy Apostolskiej, co
jednakże nie odmieniło znacząco sytuacji. Dopiego gdy zakusy
inkwizytora poszły za daleko i zagroził on interesom osób nazbyt wpływowych,
poniósł śmierć wraz z towarzyszącym mu franciszkaninem w drodze powrotnej do
Marburga.
Podobny los spotkał w 1. poł. XIV
w. o wiele bardziej sumiennego i rzetelnego
Jana Schwenkenfelda. Prowadził on słynny proces „beginek ze
Świdnicy”, którego protokoły stanowią jedno z głównych źródeł do poznania
dziejów Herezji Wolnego Ducha. Ufny w swe siły wkrótce jednak nieopatrznie
zaangażował się w konflikt z wrocławskim magistratem, oskarżonym przezeń o
protekcję nad podejrzanymi o odstępstwo kapłanami. Sprawa
trafić miała przed arbitraż królewski w stołecznej Pradze. Wkrótce jednak po
przybyciu nad Wełtawę Jan został zamordowany przez skrytobójców,
którzy odwiedzili jego celę klasztorną pod pozorem chęci przystąpienia do
sakramentu spowiedzi.
Podobne zabójstwa nie zawsze wiązały
się z klasycznym odwetem. W przypadku dominikanina Piotra z Werony był to
raczej swoiście pojęty środek zapobiegawczy. Piotr był postacią
nietuzinkową: były heretyk, który wstąpił pod wpływem homilii samego św.
Dominika do jego zakonu, pełnił obowiązki inkwizytorskie niezwykle krótko. W
czasie tych kilku miesięcy właściwie nie brał udziału w żadnym
udokumentowanym postępowaniu. W trakcie pewnej kwietniowej podróży w
1252 r., którą ówczesnym zwczajem odbywał w towarzystwie jednego ze
współbraci (Domenica), został on zaskoczony przez zamachowców,
działających z ramienia mediolańskich katarów. Jeden z
nich pierwszym wprawnym cięciem miecza otworzył czaszkę
Piotra, drugi w tym czasie śmiertelnie ranił bezbronnego
Domenico. Gdy uprzytomnili sobie, że Piotr jeszcze
oddycha ów pierwszy zatopił nadto w jego piersi krótki
sztylet, przedwcześnie kończąc karierę inkwizytora.
Inkwizytor (nawet demoniczny), jak widać, nie zawsze był uosobieniem niewzruszonej władzy i wszechmocnej potęgi…