Monday, 3 September 2012

Czego nie spodziewał się inkwizytor?






     Wszystkim chyba utkwiła w pamięci  jedna z ostatnich scen Imienia róży (filmu), w której rozjuszony tłum nastaje na życie demonicznego Bernarda Gui. Prawdę mówiąc mamy w niej do czynienia z zupełną fikcją, ale - jak się za chwilę okaże  - taką, która nie byłaby w owych czasach czymś  nieprawdopodobnym. Nie miejsce tu zatem na ponowne obalanie narosłych przez stulecia wokół inkwizycji mitów (trwanie owej czarnej legendy wyczerpująco przedstawia w klasycznej już pracy E. Peters, Inquistion, Berkeley 1989), ale na przybliżenie  mniej znanego aspektu funkcjonowania średniowiecznej inkwizycji:  czynnego oporu ludności, z  jakim na co dzień  spotykali się  urzędnicy zaangażowani w procedury ścigania błędnowierstwa.


     Inkwizytor, nawet ten wyposażony w najpotężniejsze pełnomocnictwa  papieskie, pozostawał w ogromnym stopniu zależny od nastawienia do jego misji   ośrodków decyzyjnych w terenie. O ile od współpracy z miejscowym klerem zależało  powodzenie akcji antyheretyckiej, to wsparcie władzy świeckiej okazywało się niekiedy sprawą życia i śmierci. Nieprzypadkowo działalność większości inkwizytorów rozpoczynała się od zdobycia mandatu władcy świeckiego, który zapewniał pełną współpracę i fizyczne wsparcie dla poczynań tropiciela herezji.  Były to kwestie realnego ścigania i więzienia heretyków, przede wszystkim zaś  zapewnienia inkwizytorowi  zbrojnego orszaku (ochrony).


      

     Pomimo tego działalność na terenach tak przesiąkniętych herezją, jak chociażby ówczesna Langwedocja nie należała do najbezpieczniejszych zadań. „Herezja katarska”, połączona z głębokim patriotyzmem lokalnym, stanowiła nie lada wyzwanie dla duchownych realizujących swe obowiązki antyheretyckie. James Given prześledził i zestawił dla tych ziem wszelkie akty przemocy torpedujące szeroko pojętą działalność osób zaangażowanych w proces inkwizycyjny. Opór - niekiedy spontaniczny - obejmował m. in.: zabójstwa informatorów inkwizycji (1235 r. Aigrefeuille, 1310 r. Ax-les-Thermes, 1310 r. Junac), okaleczenia (jednej z informatorek w Montaillou w 1309 odcięto język) oraz szantaż (przypadki szantażu i przekupstwa osób, które były w stanie zaszkodzić zainteresowanemu na przesłuchaniu były wręcz codziennością). Częstym zjawiskiem było otwarte sabotowanie realizowania uprawnień inkwizycyjnych : chociażby w 1234 r., gdy tłum siłą uwolnił podejrzanych więzionych przez inkwizytora (Ferriera). W tym samym roku w Narbonne motłoch pokrzyżował próbę aresztowania heretyków z rozkazu władz. W roku 1235 tuluzańscy obywatele uratowali niejakiego Jeana Teisseyre od stosu. Spokojem nie mogli cieszyć się na południu Francji dominikanie, których powszechnie utożsamiano z działalnością trybunału. W gorącym 1235 roku kilku przedstawicieli zakonu kaznodziejów próbowano wręcz ukamienować. Następnie zaś wypędzono z Tuluzy zarówno inkwizytora Guillaume Arnauda jak i cały powiązany z nim konwent. Stan permanentnego napięcia w Langwedocji utrzymywał się przez kolejne dziesięciolecia, do momentu gdy na początku kolejnego stulecia doszło do gwałtownych powstań antyinkwizycyjnych w Albi i Castanet. Wówczas to przeprowadzono słynny szturm na murus (więzienie inkwizycyjne) w Carcassonne. Jak wynika z tej przydługawej wyliczanki, stosunki w Langwedocji charakteryzowały się narastającą wrogością, odnajdującą niekiedy upust w gwałtownej reakcji tłumu, którego żadna doczesna i wieczna kara nie były w stanie powstrzymać.

     Poza wspomnianymi wybuchami powszechnego gniewu odnajdujemy jednak akcje cechujące się pewnym stopniem zorganizowania i ściśle określonym celem. Celem tym była…dokumentacja inkwizycyjna ( a ściślej mówiąc jej zniszczenie). Skrzętnie spisywane protokoły pozwalały kolejnym śledczym planować szeroko zakrojone akcje antyheretyckie. Dokumenty te były doskonałym narzędziem do wywierania nacisku na każdego, kto miał cokolwiek na sumieniu. Ktokolwiek stawił się chociaż raz na przesłuchaniu do końca życia pozostawał już pod kontrolą inkwizycji. Udoskonalona przez inkwizytorów langewdockich technika dokumentacji pozwoliła na znaczące usprawnienie procesu ścigania i karania odstępstwa. Nic zatem dziwnego, iż wśród katarów budziły owe zapiski taką samą nienawiść co inkwizytorzy. W 1242 r. grupa katarskich rycerzy z Montsegur zamordowała w Avignonet dwóch słynnych inkwizytorów, Wilhelma Arnauda i Szczepana z Saint-Thibery. Nieprzypadkowo zniszczono wówczas także całą towarzyszącą im dokumentację.

    W Caunces pięć lat później zorganizowano zasadzkę na pewnego  notariusza inkwizycji. Zabito go, po czym przechwycono wszelkie znalezione dokumenty. W odpowiedzi na podobne akcje poszczególne synody nakazywały sporządzanie kopii dokumentacji i przechowywanie ich w bezpiecznym miejscu. Nie przeszkodziło to w organizacji najciekawszej i najzuchwalszej akcji w historii oporu przeciw inkwizycji. Spisek miał na  celu przechwycenie i zniszczenie inkwizycyjnych archiwów w Carcassone. W połowie lat 80. inkwizytor Carcassone zgromadził wiele informacji o Dobrym Człowieku (takim mianem określali się sami katarzy) Guillaume Pagesie. Z dokumentów tych wynikało, iż mrowie wpływowych i szanowanych  obywateli miasta utrzymywało z nim podejrzanie ścisłe kontakty. Wśród tych, którzy mogli stracić najwięcej odnajdujemy m. in. profesorów prawa, kanoników, a nawet urzędników miejscowego biskupa.


     W celu przeprowadzenia akcji pozyskano  jednego z bliskich współpracowników miejscowego inkwizytora, byłego heretyka,  Bernarda de la Garrigue z Lados. Miał on wykraść i spalić wszelkie obciążające dowody. Jednakże nie posiadał on podstawowej kwalifikacji do wykonania swojej misji- nie umiał czytać, dlatego też wtajemiczono w całą sprawę  pewnego kopistę. Przy pierwszej swej próbie odkryli obaj, iż Jean Galand (inkwizytor) zabrał ze sobą w podróż do Tuluzy klucz do skrzyni. Zanim spróbowali ponownie wkraść się do archiwum po jego powrocie, Galand dowiedział się o całym spisku i wnet  zapoczątkował szerokie aresztowania i dotkliwe represje.

   Nieuchronnie dochodzimy do problemu bezpośrednich ataków na samych inkwizytorów, które kończyły się ich śmiercią bądź okaleczeniem. Ziemie polskie przez stulecia stanowiły peryferia walki KK z herezją. Kolejni inkwizytorzy pracowali głównie jako teolodzy i kaznodzieje, mający raczej na celu zapobieganie odstępstwu aniżeli jego represjonowanie. Dopiero ruch husycki rzucił wyraźne wyzwanie polskiemu Kościołowi. Główny jednak ciężar wzięli wówczas na barki nieprzejednani biskupi pokroju Bnińskiego czy Oleśnickiego. Pomimo tego odnajdujemy w rodzimych źródłach ciekawą wzmiankę o nieznanym z imienia inkwizytorze, który został brutalnie napadnięty na Kujawach w pierwszej połowie XV wieku. Jak wynika z późniejszych zeznań przed sądem biskupim, pozbawiono go wówczas uszu oraz nosa, a także wyłupiono oczy.

     Inni mieli jeszcze mniej szęścia. Sam początek działalności inkwizytorów papieskich to klasyczny schemat zbrodni i kary, przyprawiony makabrycznym średniowiecznym sosem. Jako pierwszy „inkwizytor” na ziemiach niemieckich, Konrad z Marburga otrzymał od papieża w 1231  r. niezwykle szerokie pełnomocnictwa w kwestii ścigania i sądzenia przypadków herezji.  Potrafił skutecznie wyegzekwować wsparcie władz świeckich, co w połączeniu z możliwością posługiwania się ekskomuniką i interdyktem pozwoliło mu zaprowadzić rządy bezprzykładnego terroru.  Właściwie jedynie jego wyobraźni przypisać należy „funkcjonowanie” na tych ziemiach rzekomej sekty lucyferian.    Co gorsza niestabilny Konrad otoczył się zgrają niewykwalifikowanych, fanatycznych kreatur, pokroju  Konrada Dorso.  Trudno dziś oszacować ilość ofiar działalności tego posępnego trybunału. W każdym razie doprowadziła ona wkrótce do interwencji miejscowego kleru, zaniepokojonego wszechmocną pozycją tropiciela herezji. Kolejne apele trafiały do Stolicy Apostolskiej, co jednakże nie  odmieniło znacząco sytuacji. Dopiego gdy zakusy inkwizytora poszły za daleko i zagroził on interesom osób nazbyt wpływowych, poniósł śmierć wraz z towarzyszącym mu franciszkaninem w drodze powrotnej do Marburga.
     Podobny los spotkał w 1. poł. XIV w.  o wiele bardziej sumiennego i rzetelnego Jana  Schwenkenfelda. Prowadził on słynny proces „beginek ze Świdnicy”, którego protokoły stanowią jedno z głównych źródeł do poznania dziejów Herezji Wolnego Ducha. Ufny w swe siły wkrótce jednak nieopatrznie zaangażował się w konflikt z wrocławskim magistratem, oskarżonym przezeń o protekcję nad podejrzanymi  o odstępstwo kapłanami.  Sprawa trafić miała przed arbitraż królewski w stołecznej Pradze. Wkrótce jednak po przybyciu nad Wełtawę Jan został zamordowany przez  skrytobójców, którzy odwiedzili jego celę klasztorną pod pozorem chęci przystąpienia do sakramentu spowiedzi.


     Podobne zabójstwa  nie zawsze wiązały się z klasycznym odwetem. W przypadku dominikanina Piotra z Werony był to raczej swoiście pojęty środek zapobiegawczy. Piotr był   postacią nietuzinkową: były heretyk, który wstąpił pod wpływem homilii samego św. Dominika do jego zakonu, pełnił obowiązki inkwizytorskie niezwykle krótko. W czasie tych kilku miesięcy właściwie nie brał udziału  w żadnym udokumentowanym postępowaniu.  W trakcie pewnej kwietniowej podróży w 1252 r., którą  ówczesnym zwczajem odbywał w towarzystwie jednego ze współbraci (Domenica), został on  zaskoczony przez zamachowców, działających z ramienia  mediolańskich katarów.  Jeden z nich  pierwszym wprawnym cięciem miecza otworzył czaszkę Piotra,  drugi w tym czasie  śmiertelnie ranił bezbronnego Domenico. Gdy  uprzytomnili  sobie, że Piotr jeszcze oddycha ów pierwszy zatopił  nadto w  jego piersi krótki sztylet, przedwcześnie kończąc karierę inkwizytora.


      Inkwizytor (nawet demoniczny), jak widać, nie zawsze był uosobieniem niewzruszonej władzy i wszechmocnej potęgi…
 

Wednesday, 29 August 2012

Król pod nóż



     Przez wieki osoba władcy skupiała bogactwo różnorodnych funkcji służących reprezentowanej przezeń wspólnocie. Był on zatem wodzem, prawodawcą, a przynajmniej gwarantem i wykonawcą prawa, zabezpieczał pokój wewnętrzny i łagodził waśnie. W prymitywnych organizmach wczesnopaństwowych, utożsamiany z kapłanem, spełniał jednocześnie funkcje magiczne.  W tym sensie reprezentował  wspólnotę w kontaktach ze sferą nadnaturalną, sprawując oficjalny kult religijny obłaskawiał naturę i podległe jej żywioły. Nic zatem dziwnego, iż działalności jego przypisywano zarówno urodzajność ziem, pomyślność zbiorów,  płodność kobiet,  powodzenie na polach bitew (gdy tak często widziano w bitwie krwawy sąd boży), jak i ochronę przed kataklizmami. Poddany lud, który doświadczał w owych dziedzinach niepowodzeń w sposób naturalny kierował  przeciw niemu swój gniew, podważając wartość pośrednictwa w kontaktach z bogami.  Rychło zatem w niedoli odnajdywano  kozła ofiarnego w osobie władcy, którego należało poświęcić dla przebłagania  sił natury.

      Już w starożytnym Sumerze dopatruje się zależności między sprawowaniem władzy a zapewnianiem miastu szczęścia i urodzaju. W Uruk władca-kapłan spędzać miał noc w pobliskiej świątyni, w czasie której konsumował związek małżeński z Inanną, boginią płodności, w fizycznym akcie reprezentowaną przez kapłankę. Interpretacje wskazują, iż wcielał się wówczas w rolę boga (Dumuzi), mitycznego towarzysza potężnej bogini.  Tym samym władca już na progu swego panowania zapewniał królestwu wszelki dobrobyt i bogactwo plonów.

Podobne wątki stają się doskonale widoczne w skandynawskiej tradycji legendarnych królów przedchrześcijańskich.   W trakcie panowania szwedzkiego władcy imieniem Domaldi okoliczne ziemie nawiedzały wszelkie kataklizmy; wydawać się mogło, iż natura sprzysiegła się przeciwko jego poddanym. Ci zatem, próbując odwrócić nieokiełznany jej gniew, złożyli zrazu w ofierze wołu, gdy zaś to nie pomogło poświęcili w ofierze jeńca wojennego. Kolejne lata nie przynosiły poprawy, jasne stało się, iż bóstwa domagają się najwyższej ofiary. Wierni dotąd poddani rzucili się na swego władcę, ubijając go w ofierze chciwym bóstwom płodności. Domaldi nie był jedyną ofiarą  ówczesnej bezsilności wobec tajemnic sił natury.  Podobny los spotkał Olafa Trätälję, który padł ofiarą swych wojów, spalony we własnym domu w ofierze dla wszechmocnego Odyna. Mieszkańcy wczesnośredniowiecznej Skandynawii bywali zatem nieprzejednani w egzekwowaniu powinności od swych przywódców duchowych. Jeszcze w czasach infiltracji wiary chrześcijańskiej słyszy się głosy  misjonarzy narzekających na wypadki zrzucania duchownych z klifów przez niezadowolonych chłopów, oczekujących od nich  sprowadzenia deszczu.         
                            
Ci jednak, za których panowania nie brakowało niczego doznawali czci nieomal boskiej. Po śmierci „szczęsnego” Halfdana Czarnego, jednego z pomniejszych władców norweskich  kilka okolicznych prowincji toczyło zażarty spór o to, gdzie winno spocząć ciało dobrodzieja. Wierzono bowiem, iż pochówek taki przyniesie wszelkie powodzenie ich zagrodom. W końcu, aby zadośćuczynić wszystkim, poćwiartowano ciało i sprawiedliwie obdzielono nim cztery okoliczne dzielnice.  Charakterystyczne przeświadczenie o tym, że zmarły władca, który za życia zapewniał wszelkie powodzenie może oddziaływać także po śmierci skłaniało poddanych do zanoszenia ofiar i podarków na groby królów w zamian za oczekiwaną pomyślność. Podobne przekonania powszechnie przenikały wyobrażenia ówczesnych o tajemnicy śmierci i płodności. Kult zmarłych przodków, których chowano w najbliższym otoczeniu był gwarantem ciągłości kontaktu z bóstwami, a dzięki temu i pomyślności w życiu codziennym. Zakopany „w ogródku” bądź pod polepą domostwa krewny  był zatem najlepszym gwarantem pomyślnych zbiorów. Przeżytki podobnego myślenia znajdujemy jeszcze w XVI wieku, kiedy to rozgoryczeni władcy szwedzcy narzekali, iż chłopi przypisują im niepowodzenia  w zbiorach, niepłodność  kobiet i fatalną pogodę. 


          W poszukiwaniu omawianych wątków nie sposób pominąć bogatej kultury celtyckiej. Z irlandzkich tekstów wczesnośredniowiecznych wyłania się  koncepcja króla jako męża wszystkich kobiet plemienia.  Ich płodność była dowodem na poprawne stosunki władcy z siłami natury.  Charakterystycznym rysem podobnych wyobrażeń był stosunek seksualny pretendenta do tronu  z młodą klaczą, w którym dopatrywano się walorów magicznych. Król musiał zważać, aby w niczym nie zaniedbać obowiązków kultowych. I to nie zawsze jednak pomagało. Niedawne doniesienia z Irlandii o wykopaliskach starożytnych pochówków celtyckich zawierają interesujące interpretacje.  Na bagnach w hrabstwie Offaly w 2003 r.  odnaleziono ciało olbrzymiego mężczyzny (blisko 2 metry wzrostu) pochodzące z IV-II w. p.n.e. Mężczyznę nazwano Old Croghan od pobliskiego wzgórza. Zwłoki noszą ślady rytualnej przemocy. Bezpośrednią przyczyną zgonu była głęboka rana kłuta zadana w klatkę piersiową. Ciało zostało nadto pozbawione głowy, a także przecięte w pasie, w ramionach mężczyzny stwierdzono otwory, przez które poprowadzono sznur. Co ciekawe zostało ono także pozbawione sutków. Jedna z teorii głosi, iż było to symboliczne pozbawienie władztwa. Obyczaj celtycki nakazywał bowiem poddanym ssać sutki panującego na znak swego poddaństwa. Wszystko to w opinii niektórych badaczy składać się  ma na obraz  typowej ofiary z króla, którego panowanie rozczarowało poddanych. Każdy władca „zaślubiał ziemię”, którą obejmował we władanie. Do jego obowiązków  należała zatem trudna sztuka jej obłaskawienia.


W tym kontekście niezwykle interesująco brzmi teoria Jacka Banaszkiewicza odnosząca się do symbolicznej działalności  Bolesława Chrobrego. Powszechnie znany jest  motyw pohańbienia księżnej Peredsławy, siostry księcia  kijowskiego przez polańskiego władcę w czasie jego wypraw na Ruś w 1018 r. Historyk ów upatruje w popełnionym przez księcia gwałcie  momentu rytualnego, umożliwiającego formalne objęcie władzy w Kijowie.  „Położenie księżniczki na łożu” zapewnia Bolesławowi pełną legitymację podboju, jednocześnie odbywając ów rytualny stosunek realizuje on trzecią funkcję władcy ( produkcyjną), zapewnienia urodzaj i pomyślność swemu panowaniu. W tym ujęciu z pozoru barbarzyński czyn jest spełnieniem obowiązku przypadającego wczesnośredniwiecznemu monarsze: poślubienia podbitej ziemi, reprezentowanej przez przedstawicielkę rodzinej dynastii.


Władca, aby odpowiedno wykonywać swe obowiązki i zapewniać wszelką pomyślność winien  być zatem pozbawiony wad fizycznych, przede wszystkim być człowiekiem sprawnym. Echa podobnych wierzeń odnajdujemy być może w predynastycznym Egipcie. Część badaczy uważa, iż jubileuszowe święto sed, w trakcie którego władca w 30. roku panowania musiał dokonać rytualnego biegu odnawiającego energię, miało pierwotnie charakter utylitarny. Według tej interpretacji bieg był swoistym sprawdzianem żywotności władcy, który przechodził bądź „oblewał” test. Można się domyślać, że niezdolny do wysiłku władca bywał uśmiercany bądź umierał wskutek nadmiernego wysiłku.

    Skrócony i uproszczony ów przegląd ukazuje mam nadzieję podstawowe składniki ówczesnego pojmowania władzy i ciążących na niej obowiązków. Obecnie wymagamy od naszych przywódców o wiele mniej, a i tak rzadko bywamy z nich zadowoleni. Ówcześni musieli stale potwierdzać swą wartość, stale zapewniać o swej przydatności dla wspólnoty. Można  się jedynie domyślać, jak mocno koncepcja ta wpływała na politykę zewnętrzną. Łupy wojenne były zawsze doskonałym ekwiwalentem doświadczonych niepowodzeń, a i bogom można z nich było coś przekazać w ramach zadośćuczynienia (akwatyczym wrzucić do jeziora, chtonicznym zaś zakopać w ziemi).


Baszkiewicz J., Myśl polityczna wieków średnich, Poznań 2009.

Bielicki M., Zapomniany świat Sumerów, Warszawa 1966.

The Cambridge History of Medieval Political   Thought c.350–c.1450, ed. J. H. Burns,   Cambridge 2008.

Krawiec A., Seksualność w średniowiecznej Polsce, Poznań 2000.

MacCulloch J.A., The Religion of the Ancient Celts [1911].

Saggs W.H.F., Wielkość i upadek Babilonii, Warszawa 1973.

Schlogl H. A., Starożytny Egipt. Historia i kultura od czasów najdawniejszych do Kleopatry,Warszawa 2012.

Turville-Petre G., Myth and Religion of the North: The Religion of Ancient Scandinavia, London 1964.

Zarys dziejów religii, red. J. Keller, W. Kotański, W. Tyloch, B. Kupis, Warszawa 1986.

Sunday, 26 August 2012

Historyczne przydomki

     Zbiór najbarwniejszych przydomków postaci historycznych. Nie podaję bliższych informacji o występujących osobach (przeważają władcy średniowieczni i wikińscy możnowładcy), tym samym zachęcając was do samodzielnych poszukiwań. Obiecuję systematycznie uzupełniać poniższy spis. Proszę także o wasze propozycje:)



Albrecht Zwyrodniały
Alfons Cnotliwy
Antygon I Jednooki
Aud Głębokomyśląca
Bazyli Bułgarobójca
Baldwin IV Trędowaty
Bermudo II Podagryk
Bernard Kosmata Stopa    
Björn I Żelaznoboki
Bolesław V Wstydliwy
Conan I Krzywy
Dymitr Strasznooki
Edrik Dziki
Eryk II Wróg Księży
Eryk Krwawy Topór
Ethelred Bezradny
Fryderyk IV Puste Kieszenie
Fryderyk V Wittelsbach, zw. Królem Zimowym
Garcia II Tchórz
Haakon II Barczysty
Halfdan Długonogi
Harald I Pięknowłosy
Harald Sinozębny
Harald Zająconogi/Zajęcza Stopa
Henryk III Chorowity
Henryk IV Bezsilny
Henryk V Brzuchaty
Henryk Dziwak
Henryk Ptasznik
Hugo Trwożliwy
Humbert I Białoręki
Ivar Bez Kości
Jan bez Trwogi 
Jan bez Ziemi
Justynian II Obciętonosy
Karol Łysy
Karol Prostak
Karol II Zaczarowany
Ketil Płaskonosy
(papież) Klemens VII "rzeźnik z Ceseny"
Konrad Gruby
Konstantyn V Kopronim (w wolnym tłum. "imię jego gówno")
Ludwik Jąkała
Magnus IV Ślepy
Malcolm IV Dziewica
Michał III Pijak
Mieszko Plątonogi
Olaf I Głód
Olaf III Cichy
Ordono IV Nikczemny
Otto V Leniwy
Pandulf Żelaznogłowy
Pepin Garbaty
Piotr I Okrutny
Ragnar Futrzane Portki
Ragnvald Głupi
Robert II Krótkoudy
Robert Diabeł
Robert Guiscard (Chytry)
Rudolf III Próżniak
Sancho III Upragniony
Sigurd I Krzyżowiec
Sigurd II Gęba 
Swen Widłobrody
Świętopełk I Przeklęty
Teodoryk Zezowaty
Thorfinn Rozbijacz Czaszek
Timur Kulawy
Wilhelm Bękart  (Zdobywca)
Wilhelm Długi Miecz
Wilhelm I Zły
Wilhelm Żelaznoręki
Władysław Odonic / Plwacz
Władysław Pogrobowiec
Wsiewołod Wielkie Gniazdo

Friday, 24 August 2012

Jak rozpoznać Żyda?



Wstęp

     Średniowieczną cywilizację charakteryzuje społeczeństwo zamknięte, ostatecznie zdefiniowane i mocno osadzone na całym łańcuchu autorytetów.  Jego kształt ewoluował, bądź miał ewoluować, w kierunku swoistego monolitu, spojonego przyjętą z góry ideologią, na której straży stał niewzruszenie Kościół Katolicki. Świadomość przynależności do owego wzorcowego modelu  społecznego (christianitas) w sposób naturalny łaknęła widomego punktu odniesienia w inności, pojętej jako zaprzeczenie autorytatywnego ideału. Oprócz oczywistego wroga zewnętrznego, poszukiwano niekiedy wrogów wewnętrznych, tych,  którzy na wzór kretów podkopywali filary panującego ładu. Wówczas zaś, gdy rzeczywistość prostego ludu zawierała się w świecie uproszczonych wyobrażeń i widomej symboliki, której najwydajniejszym nośnikiem były sztuki plastyczne,  należało owego szkodnika w sposób nie budzący wątpliwości oznaczyć, a mówiąc szczerze poddać stygmatyzacji.  


W czasach, gdy sposób ubierania się najdoskonalej odzwierciedlał formalną przynależność stanową, za wszelką cenę usiłowano zadekretować  odpowiedni ubiór dla reprezentowania odpowiedniego stopnia w hierarchii społecznej.  Przekazy epoki pełne są doniesień o surowych karach nakładanych na pyszałkowaty gmin, w sposób oburzający sięgający po luksusowe ubiory, prawnie zarezerwowane dla szlachty i patrycjatu. Przeprowadzano specjalne akcje, mające niegodnych futra z soboli strojnisiów wykpić oraz  pozbawić kosztownego odzienia.

Konsekwencją tego typu porządkowania rzeczywistości było narzucanie specjalnego ubioru grupom, które znajdowały się na marginesie ówczesnego społeczeństwa. Zdemaskowane, nie mogły dłużej oddawać się potajemnemu sianiu zamętu wśród chrześcijan, rozpływając się w pobożnym tłumie. Były niechybnie  zdemaskowane i automatycznie wykluczone z głównego nurtu życia społecznego.

                                               Żydzi


    Pierwsze regulacje dotyczące ubioru wyznawców judaizmu pochodzą z czasów kalifatu Abbasydów. Harun ar Raszid nakazał wyznawcom tolerowanych religii zaznaczać swą przynależność odpowiednimi barwami. Żydzi mieli przypinać do swego odzienia kolor żółty, chrześcijanie zaś niebieski. Bardziej restrykcyjne zasady przeznaczył dla owych mniejszości- rzadko trzeźwy- Muttawakil, który uczynił z owej dyskryminacji sztukę prześmiewczą. Chrześcijanie mieli, wedle jego rozkazów, nosić na szyi ogromne drewniane krzyże, przypinać do piersi wizerunek świni, nad drzwiami  zaś swych domostw zawieszać  hańbiącą podobiznę diabła.  Dla Żydów rezerwowano naszywki w kształcie małpy. Do podobnych rozwiązań powrócił w 1003 r. niezrównoważony kalif Al- Hakim. Dość tylko powiedzieć, iż  wyznawcy judaizmu zostali przezeń zobligowani do noszenia u szyi ciężkiej- blisko 3 kilogramowej- kuli, symbolizującej jakoby  oddawanie przez Izraelitów najwyższej czci głowie osła.




Charakterystyczne spiczaste czapki Żydów z Norymbergii.



Czerwone nakrycie głowy- przykład z w ówczesnej  ikonografii.




     Tego typu kodyfikacje podjął w świecie chrześcijańskim IV Sobór Laterański, który zobowiązał synów Abrahama do oznaczania swego statusu odpowiednio wyróżniającymi się  elementami ubioru. Przepisy te były dość ogólne, a zatem pozostawiały szerokie  pole interpretacji lokalnym władzom świeckim i duchownym. Panowała zatem w owej kwestii daleko posunięta różnorodność. Można jednak przedstawić najogólniejsze jej zasady. Dla Żydów tradycyjnie już przeznaczano kolor żółty, w swej symbolice głęboko hańbiący, wyrażający nienasyconą chciwość i nieopisane wiarołomstwo. W praktyce  elementem tym  był najczęściej żółty krążek, sięgający niekiedy 10 cm średnicy. Jedni widzieli w owym kształcie wyobrażenie złotej monety, trafne odzwierciedlenie ówczesnego mniemania  o Żydach jako niewolnikach Mamony. Inni z kolei woleli upatrywać w nim  symbolu hostii, którą Żydzi odrzucili, krzyżując Chrystusa, a teraz przyszło im znosić ją na sercu. Trzeba bowiem dodać, iż najczęściej przypinano ów kawałek materii na lewej piersi, rzadziej na plecach bądź ramieniu. 

     Kolejnym nieodłącznym elementem skodyfikowanej garderoby był specyficzny kapelusz o szerokim rondzie i wysokim, stożkowatym wierzchołku. Obowiązkowo czerwony, w sporadycznych tylko przypadkach zielony. Na ziemiach niemieckich, gdzie najwcześniej się pojawiły, określano owe nakrycia głowy mianem judenhat. Prawo, a także władze je wykonujące były wówczas bezlitosne i za niedopełnienie obowiązku noszenia odpowiedniej odzieży karano dotkliwymi grzywnami i konfiskatami. Skuteczność egzekucji owych przepisów wielce pomnożono, oferując możliwość zagarnięcia szaty pozbawionej odznaki każdemu, kto tylko doniósł o podobnym przypadku odpowiednim władzom. Najczęściej pozostawiano Żydom wolną rękę w kwestii pozyskiwania  czy też wykonywania hańbiącej oznaki, chociaż jednostki tak cyniczne, jak król Filip Piękny, sławny z osobliwych przedsięwzięć fiskalnych, nie omieszkały uczynić z autoryzowanej dystrybucji tego typu znaków wcale intratnego biznesu.  Jak już powiedziano, rodzajów  hańbiących znaków dla ludności żydowskiej było wiele- znajdziemy  zatem w przekazach ikonograficznych między innymi: obowiązek noszenia niebieskich pasów na plecach, odznak z literką S (od signum), wreszcie kół czerwono-białych.  Zapiski kronikarskie i pomniki prawa pozwalają nadto stwierdzić, iż  Żydów zmuszano niekiedy do zawieszania bądź malowania na ubiorze odpowiednich tablic z wyobrażeniem Dziesięciu Przykazań.  Nakazywano im także zapuszczanie bród i pejsów, zawsze dla lepszego odróżnienia od chrześcijan (czynił to chociażby cesarz Fryderyk II Hohenstauf). I chociaż władze kościelne nakazywały wiernym powstrzymywać gniew wobec napiętnowanych, wkrótce okazał się on nieodzowną konsekwencją społecznego  wykluczenia. Przemoc fizyczna, wszelkiego typu szykany, które rodzą się w nieprzewidywalnym umyśle tłumu, były nader częste i wówczas, gdy odpowiednie władze nie zdołały im zapobiec, niezwykle drastyczne.




Średniowieczna odznaka hańbiąca przeznaczona dla Żydów (żółty krążek).

     W odniesieniu do kurtyzan ówczesna opinia publiczna przejawiała nastawienie dość trzeźwe i praktyczne. Oficjalnie panowało zgodne potępienie tego typu praktyk, w życiu codziennym pogodzono się z istnieniem owych  zawodów, a nawet dostrzegano ich niewątpliwe  zalety. Wbrew panującym stereotypom, stosunek do prostytucji oraz szeroko pojętej seksualności przybrał oblicze świętoszkowate dopiero w epoce renesansu. Wielką wagę dla tego zjawiska miała epidemia czarnej śmierci, która zwróciła odczucia opini publicznej przeciwko zawodom nieczystym. Kurtyzany nie uniknęły jednak dyskryminacji w interesującej nas epoce. Jednakowo często co nieskutecznie występowano wówczas przeciwko ich zbytkowym ubiorom. Interwencje te pobudzały dostojne i szlachetne damy, które ze zgrozą patrzyły na przebogate odzienia pań o wątpliwej reputacji. Nadto zobligowano prostytutki do noszenia na ramieniu wstążki o kolorze czerwonym bądź czarnym. W Langwedocji polecano im nosić hańbiący sznur w charakterze pasa. Inne ustawodawstwa przewidywały konieczność zakładania męskiego kapelusza czy też  jasnoczerwonego paska.


     Trędowaci doświadczali dość ambiwalentnego nastawienia ówczesnego świata. Z jednej strony byli symbolem cierpienia i  pokory, cnót jakże podziwianych w owej epoce, z drugiej odpychali swą przerażającą fizjonomią, okropnym fetorem rozkładającego się ciała i immanentną  wręcz zakaźliwością. Szybko zatem zaczęto utożsamiać trąd z niechybnym odbiciem szpetoty duszy. Choroba ta niemalże spoiła się  grzechem śmiertelnym, który domagał się sprawiedliwej kary Boskiej.  Trędowaci zostali wykluczeni z konwencjonalnych stosunków społecznych. Przechodzili do świata na wpół umarłych, istot opuszczonych, skazanych na wieczną tułaczkę na marginesie zdrowego społeczeństwa. Jakby sam ich wygląd nie wystarczał, nakazano im nosić głęboko skrywający twarz kaptur, w pobliżu zaś skupisk ludzkich intonować przewidziane pieśni i potrząsać specjalną kołatką bądź dzwoneczkiem, często przytwierdzonym do butów, aby wydobywany dźwięk niechybnie wieszczył nadciągające zagrożenie.  Rażone trądem osoby zobligowano nadto do intonowania ponurej pieśni De profundis, a także wdziewania szarej odzieży z obowiązkową- w niektórych rejonach – naszywką, wyobrażającą literę „L”.




Słynne wyobrażenie trędowatego ze średniowiecznego manuskryptu. Charakterystyczny dzwoneczek.

 
     Heretyk jako człowiek pozostający w  konszachtach z diabłem był zagrożeniem bez wątpienia  najtrudniejszym do zdemaskowania. Zarzucana mu fałszywa pobożność i niezwykła przebiegłość w maskowaniu zbrodniczych przekonań czyniła zeń istotę niebezpieczną, swoistego wilka wtopionego w nieświadome zagrożenia Pańskie stado.  Nawet odkryty już, a także poddany zabiegom mającym sprowadzić go na na łono Kościoła,  był on zbyt niebezpieczny, aby pozostawać anonimowym dla przeciętnego członka wspólnoty.  Postanowiono zatem, iż w trakcie długoletniej pokuty winien ów heretyk nosić  na swych piersiach i plecach znak hańbiącego żółtego krzyża.  Jeśli zaś był krzywoprzysiężca, dodatkowo dwa języki czerwonego materiału albo opaskę z wyobrażeniem płonącego stosu. Pokuta jego miała charakter publiczny, miała za zadanie przywrócić  spokój  wspólnoty, której łączność z Bogiem została zaburzona grzechem fałszywej wiary. Penitent stał boso przed kościołem parafialnym w kolejne niedziele Wielkiego Postu, często na specjalnie przygotowanym podwyższeniu. W jednej ręce trzymał świecę, w drugiej zaś wiązkę drewna bądź  chrustu, a zatem widome znaki grożącego za odstępstwo stosu (tego typu symbolikę stosowano także w procesie rekoncyliacji). Niekiedy zaś musiał odbywać cotygodniową upokarzającą podróż wzdłuż głównych ulic miasta bądź wokół centralnego jego placu. Wówczas to obnażony do pasa,  uniżenie i boso znosił kolejne razy zadawane rózgą przez kroczącego za nim kapłana.



Skruszony heretyk- lollarda. Charakterystyczne atrybuty (świeca, pęk rózg).


     Odrębną kategorię heretyków stanowili zatwardziali- pertinaci oraz recydywiści- relapsi, których ciała poddawano zbawczemu działaniu ognia, jedynej siły potrafiącej ostatecznie zneutralizować zagrożenie i pozbawić lokalną społeczność ciążącej zmazy, nieuchronnie wzywającej sprawiedliwości w postaci Boskiego gniewu.  Główny aktor starannie wyreżyserowanego widowiska egzekucji wdziewał specyficzną szatę hańbiącą. Najistotniejszym jej elementem była prześmiewcza papierowa mitra, atrybut będący krzywym odbiciem tradycyjnego nakrycia głowy prałatów Kościoła. Wykonana z papieru, osiągająca ponad metr wysokości, stożkowata mitra zawierała sugestywne przedstawienia diabłów wystawiających swe ogniste języki, względnie ciągnących za język heretyka, ponadto schematyczne wyobrażenia czekających heretyka mąk piekielnych, oraz proste hańbiące napisy (heresiarcha, haereticus, relapsus, latroetc.).



Heretycka mitra (papierowa). Wyobrażenie Jana Husa podążającego na stos.



     Osobną kategorię stanowią atrybuty i oznaki hańbiące związane z wykonywaniem kar na honorze. Obdarzano nimi przestępców wystawionych na widok publiczny w klatkach, przypiętych kuną do pręgierza bądź zmuszonych paradować ku uciesze gawiedzi po miejskich placach.


Upadłym dziewczętom doprawiano słomiane warkocze bądź zakładano słomiane korony. Poszczególne kategorie przestępców musiały nosić wymyślne maski żelazne, przybierające kształt świni, osła bądź diabła,  często zaopatrzone w dzwoneczek, aby nikogo nie ominęła owa prześmiewcza procesja.  Dotkliwe musiało być dźwiganie u szyi dwóch ciężkich kamieni hańbiących, razem z łańcuchem osiągających blisko 30 kg. Przechodzącego w takim odzieniu skazańca każdy mógł bezkarnie opluć, szturchnąć, obrzucić łajnem czy zgniłym warzywem. Podobne widowiska pozwalały zatem dać upust najmroczniejszym zakamarkom psychologii tłumu. Na owych kamieniach znajdowały się proste rysunki oddające charakter i rangę przestępstwa, takie jak wyciągnięte języki, wyobrażenie psa, a nawet fallusa, to ostatnie zarezerwowane dla kobiet o podejrzanych obyczajach seksualnych. Pogrążeni w szponach hazardu musieli liczyć się z możliwością noszenia hańbiącego  naszyjnika z nanizanymi nań drewnianymi  kostkami, kartami  i innymi ewidentnymi symbolami zgubnego nałogu.

O wiele jednak gorszym od wszystkich wymienionych oznak i rytuałów było piętno na całe życie.  Wypalenie na skórze skazańca odpowiedniego znaku pozbawiało go kluczowego w owej epoce honoru do końca jego dni.  Oprócz oczywistych walorów ostrzegawczych, czytelnych dla uczciwych członków wspólnoty,  przekazywały owe piętna informacje o przeszłości rzezimieszka dla organów ścigania i sądzenia. Można sobie zatem wyobrazić, iż niektórzy  byli  podówczas prawdziwą chodzącą kartoteką. 





     Początkowo piętnowano za pomocą narzędzi codziennego użytku, chociażby ciężkich kluczy. Za ich pomocą nakazał piętnować policzki złodziei władca Norwegów, Magnús Hákonarson. Później zlecano wykonanie specjalnych prętów zwieńczonych krążkami na wzór pieczęci. Znaki wypalane przestępcy miały swe określone znaczenie. Mogły odpowiadać przestępstwu, jakie popełnił, karze, jaką miał odbyć, np. koło egzekucyjne czy szubienica, wreszcie miastu bądź państwu,  w jakim popełnił swe wykroczenie (skrót, pierwsza litera, herb etc.).

Bez wątpienia ciekawym aspektem kary wykonanej na  honorze skazanego na śmierć przywódcy buntu w Kolonii było wystawienie na jego posesji specjalnego słupa, na którym na wieczną hańbę jego  i jego rodziny zamieszczono odlew głowy skazańca. Równie czytelnie jawiło się  każdemu obserwatorowi  obcięcie ucha nakrytemu złodziejowi, wydłubanie oczu spiskowca, czy pozbawienie  dwóch palców krzywoprzysiężcy. 

    Zagadnienie narzędzi i stałych urządzeń do wykonywania kar na honorze nadaje się na osobny wpis, w którym przedstawić można chociażby typologię płaszczów hańbiących, koron, rytuałów etc. Jeśli będziecie zainteresowani, postaram się poszperać głębiej w owej dziedzinie i napisać coś wiarygodnego, bowiem narosło wokół tego wiele mitów i nieporozumień. 




W trakcie pisania powyższego artykułu korzystałem między innymi z:



I. Abrahams, Życie codzienne Żydów w średniowieczu, Warszawa 1996.

"Badge Jewish", w:  Encyclopaedia Judaica, vol. 4,  1971.

B. Geremek, Ludzie marginesu w średniowiecznym Paryżu, Poznań 2003.

J. Le Goff, Kultura średniowiecznej Europy, Warszawa 1970.

P. Kras, Ad abolendam diversarum haeresium pravitatem System inkwizycyjny w średniowiecznej Europie, Lublin 2006.
W. Maisel, Archeologia prawna Europy, Warszawa- Poznań 1989.
D. Nirenberg, Communities of violence: persecution of minorities in the Middle Ages, Princeton 1995.
R. I. Moore, The Formation Of A Persecuting Society: Power And Deviance In Western Europe, 950-1250, 2 ed, Oxford 2006.




Tuesday, 21 August 2012

Procesy zwierząt w średniowieczu


     Procesy zwierząt należą do najciekawszych epizodów europejskiego sądownictwa. W czasach, gdy stawiano teologiczne pytanie o to, czy zwierze ma duszę, a zatem czy jest świadome popełnionych czynów  częstokroć pozytywna odpowiedź nakazywała zapewnić mu sprawiedliwy (w ówczesnych kategoriach) proces. Postępowania wobec zwierząt były sformalizowane, nie odbiegały jednocześnie w znaczący sposób od procesów dotyczących ludzi. Zwierzęta stawały się podejrzanymi, bywały aresztowane, a w lochach czekały na rozprawę ( w trakcie której rejestrowano przypadki przyznania się do winy (sic!)).



   Najsłynniejsza tego typu sprawa dotyczy „maciory z Falaise” W 1387 r. odbyła się słynna sprawa maciory- sprawcy pogryzienia trzyletniego dziecka, które zmarło na skutek odniesionych obrażeń. W toku postępowania dowiedziono bezsprzeczną winę zwierzęcia. Egzekucja odbyła się na pobliskim rynku. Ku uciesze gawiedzi była (jak to w owych czasach) publiczna. Wystarczy dodać, że spędzono wszystkie kabany z okolicy, aby pod wpływem widowiska zostały raz na zawsze odwiedzione od popełnienia podobnej zbrodni . Pierwszym elementem kwalifikowanej kaźni było przeciągnięcie świni- przytroczonej do zaprzęgu- dookoła rynku. Następnie odcięto jej ryj i nacięto nogę ( rany odpowiadające obrażeniom dziecka), po czym powieszono do góry dla wykrwawienia. Po wszystkim została spalona, a jej prochy rozrzucono za murami. Zdawać by się mogło, że stereotypowe ciemne średniowiecze było jedyną epoką, w której podobne sytuacje mogły mieć miejsce. Nic bardziej mylnego. Procesy, ekskomuniki oraz klątwy rzucane na zwierzęta najczęściej miały miejsce w wiekach XVI-XVII  (między innymi proces delfinów w Marsylii w 1596 roku czy zwierząt hodowlanych w Rouvre w 1452). Stado frankfurckich świń, które zjadły dziecko poddano egzekucji, a ich ścierwo wrzucono do rzeki (1533 r.) Czasem cierpiącym głód społecznościom z trudem przychodziła akceptacja marnowania mięsa zabitych zwierząt. Tak było w 1578 roku w Gent (dzisiejsza Belgia), kiedy połowa mięsa została wystawiona na sprzedaż, a druga w ramach rekompensaty, trafiła na rodzinny stół ofiary. Jeszcze w innym przypadku ciało krowy, która śmiertelnie uderzyła wieśniaczkę przepadło, a użytek zrobiono jedynie ze skóry. W przypadku zwierząt szczególnie cennych (jakimi  bez wątpienia  były konie) zasądzano konfiskatę na rzecz poszkodowanego.



     Posiadamy cały szereg przekazów dotyczących sankcji kościelnych wymierzonych przeciw szkodnikom. Miejscowi biskupi mogli w takim przypadku skorzystać z całkowicie typowego katalogu kar prawa kanonicznego. W roku 824 (data otwierająca problem ekskomunikowania szkodników, w poszukiwaniu analogicznej zamykającej zjawisko jesteśmy zmuszeni zatrzymać się w roku 1845 (!)) w Dolinie Aosty we Włoszech miejscowe krety zostały obłożone (musimy przyznać, że z ich perspektywy niezbyt dotkliwą) karą ekskomuniki. Plaga chrząszczy, która zaatakowała szwajcarskie miasteczko pod koniec XV wieku dostała przynajmniej możliwość wytłumaczenia się przed biskupem. Podobną politykę (wzywanie przed sąd, a w przypadku niestawienia obłożenie ekskomuniką bądź rzucenie klątwy) stosowano wobec szczurów, szarańczy, myszy, ślimaków i natarczywego ptactwa. Szczęśliwie nieświadome istoty mogły liczyć na „obrońcę”, który starał się dowieść ich niewinności. Z takiego prawa skorzystały (?) termity oskarżone w XVIII wieku o niszczenie własności kościelnej.


     Już w 846 roku synod w Wormacji nakazywał uduszenie przebywających w ulu pszczół, które doprowadziły do śmierci jednego z mieszkańców. Zaznaczano, że uduszenie owadów ma zapobiec produkowaniu miodu, który miałby w tych okolicznościach demoniczne właściwości (niechybnie łączono zajście z diabelskim podszeptem). Konieczność stosowania sankcji kościelnych była legitymizowana szczerym, głębokim przekonaniem, iż wszelkie plagi zsyłane są jako narzędzia Szatana (instigante sathana, per maleficium diabolicum). Stąd też naturalnym krokiem wydaje się zawierzenie owych spraw Kościołowi, który mógł wykorzystać egzorcyzmy, czy chociażby święconą wodę przeciwko diabelskim dopustom. Kiedy środki te okazywały się niewystarczające usiłowano uzyskać oficjalną klątwę papieską (Lucerna 1660 r., Piuro, Chiavenna 1770 r.).



     Odmienną kategorię stanowią przypadki, kiedy (przynajmniej w oczach współczesnych sprawie) obie strony- zarówno zwierze jak i człowiek zawinili tym samym. Zoofilia, w oczach Kościoła jeden z najcięższych grzechów, wiązała się najczęściej ze spaleniem żywcem podejrzanych. W 1596 roku w Montpellier na stosie zginął mężczyzna z osłem. Zwierze, które wierzgało kopytami zostało ich pozbawione przez kata tuż przed podpaleniem. Podobne, zaskakujące zestawienia (m.in. mężczyzna- krowa 1546; mężczyzna- maciora 1466 Corbeil; mężczyzna-klacz Niederrad 1609) pojawiają się w archiwach sądów europejskich do końca XVIII wieku. Jeszcze jeden przypadek niejaki Guyart został powieszony w 1606 r. w Chartres. Jego wspólniczka, którą była suka, została śmiertelnie uderzona w łeb i wraz z mężczyzną spopielona na stosie.



Zwierzęta łączone od zawsze z kultem Szatana bądź heretyckimi obrzędami bywały palone na stosie, w związku z oskarżeniami o herezję, bluźnierstwo, satanizm i czary. Kobietom oskarżonym o czary, a w rezultacie topionym w skórzanym worku często towarzyszyło zwierze, kojarzone z okultyzmem. Chociaż w wielu przypadkach ograniczano się do jego podobizny. Zdarzało się, że samo zwierze było palone na stosie pod zarzutem kacerstwa (herezji). Taką karę zgotowano kogutowi w Bazylei. Podzielił on los trudnej do oszacowania grupy kogutów, których jedyną winą było znoszenie jaj- wbrew naturze. Doszukiwano się w tym bezsprzecznego udziały sił mroku. Świnia która dopuściła się świętokradztwa (odważyła się pić poświęconą wodę) została powieszona w 1394 roku w Mortaign. Niewiele więcej szczęścia miała maciora, która nie bacząc, że jest dzień postu, jak gdyby nigdy nic zjadła dziecko, narażając się na sankcje kościelne.



W zasadzie procesy zwierząt zarzucono w XVIII wieku. Co więcej do tego czasu doprowadzano, w toku legalnego postępowania, do skazania przynajmniej kilku wilkołaków (m. in. słynnego Jeana Grenier ) . Nie oznacza to, że nie natkniemy się na nie w czasach niepokojąco nam bliskich. Jeszcze w 1864 roku na Słowenii została osądzona (sic!) i poćwiartowana świnia, która złośliwie pozbawiła dziecko uszu…